MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jak przeżyć śmierć?

Redakcja
Kultura pop w wersji dla młodzianków przyzwyczaiła nas do tego, że śmierci nie ma. To znaczy jest, ale zwykle komiksowa, odrealniona i dotykająca raczej tych bardzo złych.

Nie psująca happy endów. Problem w tym, że w realnym świecie śmierć włazi też do świata tych zawsze pięknych, młodych i bogatych. I również oni muszą jakoś poradzić sobie z przyspieszonym umieraniem, na które niestety nic nie można poradzić. Umieraniem swoim albo swoich dzieci.

W produkcji "Gwiazd naszych wina" pada zresztą już na początku istotna kwestia na ten temat, "ustawiająca" obraz rodzinnych relacji: "Co jest gorszego od umierania na raka? Kiedy twoje dziecko umiera na raka". O ile dobrze zapamiętałem. Bo film, choć wbudowany w strukturę melodramatu dla starszych nastolatków, to tak naprawdę jest opowieścią o tym, jak poradzić sobie ze stratą najbliższych. Wiem, wiem, zaraz dostanę po głowie, że to przecież tylko wyciskacz łez, że postacie nie pogłębione, że nie zadano tu tylu ważnych pytań, a twórcy sprytnie popłynęli na wzruszeniach... Tyle że w zgrabnej formie, mieszając sekwencje dramatyczne i dowcipne, zrobili przyzwoity film bez popadania w charakterystyczną dla kina robionego dla nastolatków głupawkę. A to, że już po pierwszym kwadransie cała widownia głośno szlocha? To w sumie sztuka tak zagrać na emocjach, żeby nie przegrzać wzruszeń.

Oczywiście, chciałbym, żeby bardziej pochylono się nad tym, jak zmienia się nasz świat wartości, kiedy wiemy, że niebawem odejdziemy? Czego najbardziej nam żal? Co robi się naprawdę ważne? Co jesteśmy w stanie poświęcić, żeby ten krótki czas przeżyć intensywniej? Z drugiej strony, jak nie dać się depresji, która wydaje się przecież nieunikniona? Pewnie takich pytań można by zadać jeszcze dziesiątki. Też o sytuację rodziców, którzy postawieni w obliczu śmierci dziecka, zawieszeni są między rozpaczą i karykaturalną nadopieką. Którzy oczywiście cały czas mają nadzieję i czepiają się każdego sygnału, że może być lepiej, ale w końcu dociera do nich, że cudowne ozdrowienia zdarzają się głównie w kinie. Pewnie można było też umieścić w tym filmie więcej obrazów wyniszczającej organizm choroby, więcej fizjologii... Tyle że wtedy byłby to zupełnie inny film.

Tak więc oglądamy opowieść o 17-latce, od czterech lat zmagającej się z rakiem. Dziewczyna żyje z wyrokiem - jak granat, który pewnego dnia wybuchnie i zniszczy całą rodzinę. Pewnego dnia panna trafia do grupy wsparcia dla podobnych jak ona, dotkniętych chorobą nastolatków. I tam poznaje przystojniaka bez nogi. Zaczynają się nastoletnie podchody, telefony, w końcu wybucha uczucie. Bardzo smutne uczucie dwojga chorych ludzi, którzy mają świadomość, że na pewno się ze sobą nie zestarzeją.

Zastanawiałem się też, czy nie było błędem takie, a nie inne usytuowanie społeczno - rodzinne obojga bohaterów. Bo oboje mają wspaniałych, przejętych nimi rodziców. Mają również dobrych lekarzy i dostatnie domy - nikt tu nie topi smutków w wódzie i nie skacze na boki. Za sielankowo? Może. Ale dlaczego zawsze muszą być patologie, brak miłości, rodzinne "dramaty dodane"? Na świecie są też przecież porządni rodzice. I to chyba wcale nie jest ich tak mało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!