Nowe informacje w sprawie środowego wypadku na rondzie Toruńskim. - Strażnicy miejscy mieli szansę zatrzymania pirata, zanim wsiadł do auta - mówi „Expressowi” obserwator zdarzeń!
<!** Image 2 align=right alt="Image 95381" sub="Wczoraj na przystanku przy rondzie Toruńskim, gdzie z winy pijanego kierowcy doznał śmiertelnych obrażeń pięcioletni chłopiec, pojawiły się znicze Fot. Tadeusz Pawłowski">- Byłem akurat na stacji przy Kujawskiej, gdy podjechał ten opel. Wysiadł z niego mężczyzna. Widać było, że jest pod wpływem alkoholu. Był tam już po raz drugi. Pracownicy stacji mówili, że to ten, którego od pół godziny szuka policja - opowiada jeden ze świadków. - Podjechała straż miejska, ale nie reagowała na jego zachowanie. Dopiero gdy przyszły sprawca wypadku wsiadł i odjechał, nagle pojawiły się radiowozy, które na sygnale ruszyły za nim w pogoń! Dlaczego w ogóle pozwolono mu wsiąść do auta? Jeśli na taki ruch czekano, dlaczego nikt nie zajechał mu drogi na wąskiej uliczce, którą wyjeżdża się ze stacji?! Co policjanci w ten sposób chcieli pokazać? Pozwolono mu odjechać, mimo że strażnicy znajdowali się dziesięć metrów od niego! - mówi nasz rozmówca.
<!** reklama>Przypomnijmy. Chodzi o tragedię, do której doszło w środę po południu w okolicach ronda Toruńskiego. Pijany kierowca opla kadetta staranował idąca chodnikiem rodzinę i zatrzymał się uderzając w przystanek autobusowy. W wyniku obrażeń w szpitalu zmarło pięcioletnie dziecko, a jego rodzice nadal przebywają w lecznicy. Objęci zostali opieką psychologiczną.
Służby nie potwierdzają
Co na powyższe zarzuty przedstawiciele bydgoskich służb? Arkadiusz Bereszyński, rzecznik Straży Miejskiej, nie podjął się wyjaśnienia tej sprawy. Twierdzi, że nie zna tej wersji wydarzeń, podpisuje się pod tym, co do publicznej wiadomości podała policja i do jej przedstawicielki odsyła po informacje. Rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji, Ewa Przybylinska, również mówi: - Znam inną wersję wydarzeń.
Zgodnie z nią policja otrzymała informację od pracownika stacji benzynowej, że opuszcza ją pijany kierowca. We wskazany rejon został skierowany patrol. Zauważył auto, dawał znaki do zatrzymania się, które kierowca opla ignorował. Pędził ulicą i chodnikami Wojska Polskiego. Nagle skręcił w ulicę Ujejskiego i pod prąd gnał w kierunku ulicy Toruńskiej. Tam wjechał na chodnik i wydarzyła się tragedia.
- Jak można było dopuścić do tego w środku miasta? Powinno uważać się na to, by takiej osoby nie spłoszyć, śledzić ją, ale tak, by nie czuła się zagrożona. Jednak gdy pojawiają się dogodne warunki, starać się ją zatrzymać. Ten pościg to farsa - grzmią bydgoszczanie. - Facet nie miał prawa jazdy, był poszukiwany przez policję. Co więc ona naprawdę robiła? Nie ukrywał się przecież w kanałach!
Procedury zachowane
- Ze względu na bezpieczeństwo użytkowników dróg, w takiej sytuacji podejrzanego powinno się zatrzymać - odpiera atak Ewa Przybylinska. - My nikogo nie ścigaliśmy, jechaliśmy za wskazanym autem, mając je cały czas na oku. Wszystkie środki ostrożności zostały zachowane - twierdzi. Dlaczego poszukiwany listem gończym bezkarnie grasował po mieście? Jak chciano go zatrzymać? - To działania operacyjne - ucina.
28-latek wczoraj trzeźwiał w policyjnym areszcie. Dziś doprowadzony zostanie do prokuratury, gdzie usłyszy zarzuty i zostanie przesłuchany.