[break]
Jednym z włamywaczy, usiłujących podawać się za naśladowcę Lupina - dżentelmena, zostawiając na miejscu włamania kartki z podpisem, był Kazimierz W. Ten 37-letni poznaniak, mający za sobą bogatą przeszłość kryminalną w postaci kilku odsiadek po kolejnych wpadkach, postanowił po wyjściu z więzienia jesienią 1933 roku wyjechać ze swojego miasta i spróbować szczęścia gdzie indziej. Jako miejsce swojej działalności wybrał Bydgoszcz, gdzie był postacią nieznaną. Liczył tu na dużą dozę szczęścia i spore łupy.
Obfity łup u Musolfa - w kasie było 1500 zł
Pod koniec 1933 roku Kazimierz W. dogadał się z innym, mniej doświadczonym złodziejem, bydgoszczaninem Józefem M., który miał pomagać przy włamaniach. Tuż przed świętami obydwaj złodzieje "zaatakowali" znaną bydgoską firmę Musolfa. Poznański Arsene Lupin za pomocą specjalnych narzędzi, m.in. łomów i wytrychów, którymi posługiwanie się było dla niego fraszką, rozpruł ogniotrwałą kasę, zabierając z niej ogromną kwotę 1500 złotych w banknotach i bilonie.
Trzy włamania w ciągu jednej nocy
W nocy z 25 na 26 stycznia 1934 roku W. "obrobił" Dwór Szwajcarski, znajdujący się opodal mleczarni na Okolu przy ul. Jackowskiego. Jego łupem tym razem padły... sery i sztućce. Rozczarowany tak skromną zdobyczą, jeszcze tej samej nocy doświadczony włamywacz przy pomocy bydgoskiego wspólnika dostał się do biura Związku Inwalidów Wojennych przy ul. Jagiellońskiej, lecz natknął się tam na... pustą kasę. Coraz bardziej sfrustrowany Kazimierz W. powetował sobie to niepowodzenie w składzie firmy Lukullus przy ul. Poznańskiej, gdzie łupem złodziejskiego duetu padło 500 złotych.
Nie ma to jak zmienić otoczenie
Trzy dni później W. i M. "obrobili" jeszcze sklep firmy Kreski przy ul. Długiej. Tym razem omal nie wpadli w ręce policji. W przekonaniu, że kolejna wpadka jest już bliska, poznański Arsene Lupin uznał, że najwyższy czas zmienić otoczenie i wyjechał razem z Józefem M. na wieś pod Żninem. Tam złodziejski duet opracował śmiały plan włamania w lutym 1934 do siedziby wójtostwa gminy w Janowcu Wielkopolskim. Do akcji obydwaj złodzieje przystąpili w lutym 1934 roku. Kiedy próbowali metodą "na ołów" otworzyć szuflady w biurkach pomieszczeń urzędu, szukając gotówki, na gorącym uczynku przyłapał ich mieszkający w budynku woźny. Miał on przy sobie służbowy pistolet i bez wahania zaczął strzelać do spłoszonych i uciekających złoczyńców. Józefa M. wystrzelona przez stróża kula trafiła w plecy. Zmarł po kilku dniach nie odzyskując przytomności.
Policja w Żninie na wieść o zdarzeniu zorganizowała wielką obławę w okolicy. Panował akurat mróz, drogi zasypane były śniegiem. Na ślady uciekającego Kazimierza W. szybko trafiono. Został aresztowany i 1 czerwca tego samego roku stanął przed bydgoskim sądem.
Kolejne cztery lata do osiadki
Podczas rozprawy szczególną uwagę publiczności przyciągały rozłożone na sędziowskim stole rozmaite narzędzia, którymi posługiwał się włamywacz.
Kazimierz W. nie przyznał się do winy twierdząc, że nigdy nie był ani w Bydgoszczy, ani w wójtostwie w Janowcu Wielkopolskim. Woźny nie miał jednak najmniejszych wątpliwości, że to tego osobnika widział podczas dokonywania kradzieży w siedzibie urzędu.
Kazimierz W. jako niepoprawny recydywista został skazany na karę czterech lat bezwzględnego pozbawienia wolności i skierowany do cieszącego się złą sławą zakładu karnego w Koronowie.