<!** Image 1 align=left alt="Image 18471" >Lubię pomyszkować po półkach wypożyczalni w poszukiwaniu propozycji, których pojawienia się nie zapowiadają ogromne plakaty. Tak natrafiłem na „Wiek namiętności”. Znać, że spece od sprzedaży główkowali nad podniesieniem atrakcyjności tego towaru, rezygnując z przekładu oryginalnego tytułu - „Nouvelle-France”, czyli „Nowa Francja” - na taki, który kojarzyłby się z wielkim kinem, jakie oferował niezapomniany „Wiek niewinności”.
Fotos z okładki zapowiada film kostiumowy, a metryczka kusi nazwiskiem Gerarda Depardieu. Dlaczego zatem duże wypożyczalnie decydują się na zakup jednej, najwyżej dwóch kopii „Wieku namiętności”? Odpowiedź jest prosta. Film niezbyt się udał. Zaplanowany został, jak sobie wyobrażam, jako krwisty romans na tle pięknej i dzikiej przyrody. I trzeba przyznać, że dwa składniki tej mikstury zostały przyrządzone rzetelnie. Akcja toczy się bowiem w Kanadzie i w szerokiej perspektywie opowiada o kształtowaniu się społeczeństwa tego kraju, o narodzinach narodu.
Jest połowa XVIII wieku, władza Francuzów nad Nową Francją, jak nazywano kolonię obejmującą znaczną część dzisiejszej Kanady i fragmenty dzisiejszych USA, chwieje się. Anglicy gotowi są do wojny o poszerzenie swego stanu posiadania w Ameryce, zaś król Ludwik nie ma pieniędzy i większej ochoty, by się tym zakusom przeciwstawić. Kolonią rządzą zaś skorumpowani urzędnicy, dbający jedynie o wygody, rozrywki oraz prywatne interesy. I rzeczywiście, wkrótce krew poleje się szeroką strugą, także niewinna i niekoniecznie za sprawą żołnierzy Korony Brytyjskiej. Krwi oraz przyrody widzowi zatem nie pożałowano. Gorzej broni się romans, a więc, było nie było, kręgosłup filmu. Intrygę posklejano z wątków wędrujących po literaturze popularnej od wielu stuleci. Mamy tu mezalians, któremu na przeszkodzie staje jednak nie rodzina, lecz... ksiądz (to właśnie rola Depardieu). Zadurzony w młodej, dzielnej wdowie Marie-Loup ksiądz Blondeau oszukuje kobietę, uniemożliwiając jej wspólną ucieczkę z Nowej Francji z prześladowanym przez złego intendenta patriotą - Francois. Tenże odbywa długą podróż po Europie, szukając pomocy dla kolonii.
W tym czasie Marie-Loup, mająca na utrzymaniu córeczkę, ulega sugestiom zdrajcy, byłego powiernika Francois, i oddaje mu rękę. A tu ukochany powraca do Kanady... Oczywiście, nie zdradzę rozwoju wypadków. Powiem tylko, że prowadzą one do ponurego finału, którego, jak się okazuje, ofiary mogły uniknąć. Ale widać reżyser wolał łzy rozpaczy od łez szczęścia.