https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Grupowa lekcja tolerancji

Tekst: Małgorzata Oberlan, zdjęcia: Miłosz Sałaciński
Polacy bali się chorób, ostrych konfliktów, a nawet... wykradania tajemnic wojskowych. Czeczeni - odrzucenia. Tymczasem w Grupie koło Grudziądza w krótkim czasie zawiązały się prawdziwe międzynarodowe przyjaźnie. Dorosłych tolerancji najlepiej uczą dzieci.

Polacy bali się chorób, ostrych konfliktów, a nawet... wykradania tajemnic wojskowych. Czeczeni - odrzucenia. Tymczasem w Grupie koło Grudziądza w krótkim czasie zawiązały się prawdziwe międzynarodowe przyjaźnie. Dorosłych tolerancji najlepiej uczą dzieci.

<!** Image 2 align=right alt="Image 130795" sub="Zhayna (10 lat), Fierdoz (13), Magamet (7) i Turpal Ali (5) to dzieci Rahmzana Iljasowa. Dziewczynki ładnie mówią po polsku, siedmiolatek poznał alfabet i sporo rozumie. Cała rodzina ma w Grupie polskich przyjaciół. Iljasowie chcieliby zostać w Polsce na stałe">- To mój dobry kolega jest - podkreśla Wahlid, przybijając „piątkę” Mateuszowi. Wahlid przyjechał z Groznego, ma 10 lat i talent do rysowania, po ojcu. Zostanie „chudożnikiem”, tak już zdecydował.

Mateusz Rydzyński mieszka w Grupie od urodzenia. Właśnie rozpoczął naukę w szóstej klasie i od roku ma czeczeńskich kolegów. A teraz dojdą jeszcze inni: Gruzini. - Rany, życie było tu wcześniej na serio nudne - uświadamia sobie „Mateo”.

Tu nauczyły się śmiać

Ośrodek dla uchodźców w Grupie prowadzi na zlecenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji firma Aplauz. Pierwszą setkę Czeczenów przyjęto w lipcu zeszłego roku. Docelowo ośrodek ma być przystanią dla około trzystu osób. Urządzono go w byłym internacie wojskowym, na skraju osiedla. Do szkoły poszło 50 dzieci w wieku od 6 do 13 lat.

<!** reklama>- W każdym z nich zostały jakieś dramatyczne wspomnienia. Na początku ich rysunki były bardzo smutne. Wybuchy, czołgi, żołnierze. Albo rysowały dom z dziurą i tłumaczyły mi, że to po bombie - wspomina Ewa Wójcik, nauczycielka. - Ale z każdym miesiącem było coraz lepiej. Chłonęły język, otwierały się na polskich rówieśników. Nauczyły się śmiać.

<!** Image 3 align=right alt="Image 130795" sub="Ośrodek dla uchodźców w Grupie prowadzi na zlecenie MSWiA firma Aplauz. Pierwszą setkę Czeczenów przyjęto w lipcu ubiegłego roku. Docelowo ośrodek ma być przystanią dla około trzystu osób. Urządzono go w byłym internacie wojskowym, na skraju osiedla">Dla Ewy Wójcik to też życiowe doświadczenie. Musiała odświeżyć rosyjskie słownictwo, przekopać się przez historię Czeczenii. Zrozumieć, jak czuje się dziecko wyrwane z ojczystego kraju, wsadzone niczym młode drzewko w obcy grunt. Niepewne przyszłości, bo dla Czeczenów ośrodek w Grupie to tylko przystanek w drodze na wymarzony Zachód Europy. Zresztą, z tych kilkudziesięciorga dzieci tylko kilkoro chodziło do szkoły przez cały rok. Pozostałe wyjechały z rodzicami do Francji, Austrii, Niemiec.

Teraz przed nauczycielami z Grupy kolejne wyzwanie. W ośrodku zamieszkali niedawno uchodźcy z Gruzji, których dzieci też będą się tutaj uczyć. Trzeba będzie zajrzeć do historii Gruzji...

Kradzieże. Tego, między innymi, obawiali się przeciwnicy lokowania w Grupie ośrodka. (Dodajmy od razu, że byli w mniejszości). Na razie okradziono... czeczeńskie dzieci.

<!** Image 4 align=right alt="Image 130795" sub="Rahmzan Iljasow z Czeczenii i Adam Miedzik z Grupy to już dobrzy znajomi. Są sąsiadami, znają się ich rodziny">To było w Szczecinie, dokąd grupa dzieci wyprawiła się na ogólnopolski konkurs „Kraje świata”. Polega on na prezentacji historii i kultury własnego narodu w języku polskim. Czeczeni przygotowywali się do niego z prawdziwym zapałem. Kobiety uszyły stroje narodowe i przygotowały przysmaki kaukaskiej kuchni. Dzieci wcześniej ćwiczyły taniec, śpiew i słowną prezentację.

Pojechali do Szczecina dzień wcześniej, by przed szacownym jury wystąpić wypoczętymi. Nocowali w bursie. Przed nią też zaparkowali autokar.

Jak dyrektor stracił Koran

- Złodziejami musieli być chyba jacyś młodzi, bezmyślni ludzie. Bo nie tylko nas okradli, ale i z jakąś dziwną złośliwością poniszczyli potrawy przygotowane na konkurs - relacjonuje Ewa Wójcik. - Zabrali co cenniejsze rzeczy, także pożyczone. Na przykład Koran dyrektora szkoły (specjalnie go sobie kupił, gdy osiedlono u nas Czeczenów). Dzieciom ukradziono buty, w których miały występować. Więc tańczyły przed jurorami boso. I chwyciły ich za serce!

<!** Image 5 align=right alt="Image 130795" sub="Wahlid i Mateusz nie wyobrażają sobie osobnych zabaw. W Grupie się poznali i zaprzyjaźnili">Ekipa z Grupy zajęła trzecie miejsce i w nagrodę pojechała na wycieczkę na górę świętej Anny. Polscy nauczyciele długo nie zapomną jednak wstydu, jaki przeżyli, tłumacząc małym Czeczenom, co się stało z ich butami.

Ośrodek ma adres: ulica Libickiego 1. Danuta Wrzeszcz mieszka w bloku przy Libickiego 2. - Pewnie, na początku ludzie mieli jakieś obawy, jak zawsze przed nieznanym. Dziś nie narzekamy jednak na to sąsiedztwo, przynajmniej nie w moim bloku - podkreśla szczupła blondynka w średnim wieku.

Przytula Fierdoz. Ta najstarsza z córek Rahmzana, w Czeczenii naczelnika ochrony zakładów biochemicznych, w Grupie - „gospodarczego” w ośrodku.

- Każdemu, kto miałby kłopoty ze zrozumieniem, że uchodźcy zasługują na naszą życzliwość, proponuję proste ćwiczenie umysłowe. Niech wyobrazi sobie, że to on zostawia dorobek całego życia, zabiera rodzinę w nieznane i ląduje w miejscu, którego nazwy nie potrafi wymówić - zapala się pani Danuta. Jest żoną zawodowego żołnierza. Może więc i dlatego łatwiej pojąć jej niektóre sytuacje. A sąsiadkom z naprzeciwka znów na jesieni podaruje ciepłe rzeczy. - Zrobię przegląd szaf i coś się znajdzie. Wiele z nich przyjeżdża z kilkoma sztukami odzieży na krzyż, bez ciepłych kurtek i butów.

<!** Image 6 align=right alt="Image 130800" sub="Andrzej Lorenc, wójt gminy Dragacz, używał różnych sposobów, by przekonać miejscowych do kaukaskich gości. Tłumaczył, że obcych nie należy się bać. Jednym z argumentów była uroda tamtejszych kobiet">Adam Miedzik podjeżdża pod blok rowerem i od razu sięga do dużej siaty. - Po naszemu grusza. Po polsku gruszka - objaśnia z powagą Zhayna, młodsza córka Rahmzana. Następnie zatapia zęby w soczystym owocu i rozmowę wznowimy dopiero, gdy pojawi się ogryzek. Ma 10 lat, chodzi do piątej klasy i najbardziej lubi lekcje przyrody. Po polsku mówi bardzo ładnie, prawie bez obcego akcentu. Tata zapewnia ją, że jeśli tylko dostaną papiery i uda im się wynająć mieszkanie, to zostaną. Tak jak dwie rodziny, którym się udało osiedlić w Górnej Grupie i Dragaczu.

- Zaprzyjaźniliśmy się, odwiedzamy się, próbujemy ich kuchni i częstujemy naszymi daniami - uśmiecha się Adam Miedzik, który kilka miesięcy przepracował w ośrodku jako ochroniarz. Zaraz zgłasza się do niego dwóch mężczyzn. Mają jakiś problemy z dokumentami, decyzjami. Polak cierpliwie tłumaczy treść decyzji, doradza.

Wójta Lorenca nie dziwi nic

To on skutecznie przekonał miejscowych, by zgodzili się na ośrodek. Gdyby Andrzej Lorenc, wójt gminy Dragacz, miał inny życiorys, pewnie w ogóle by nie przekonywał. Ale sam pracował na obczyźnie, zjeździł Stany Zjednoczone, Meksyk i Peru. Od obcych zaznał dobrego i złego, ale saksy i podróże nauczyły go otwartości.

- Pamiętam spotkania przed przybyciem Czeczenów. Mieszkańcy Grupy obawiali się różnych rzeczy: chorób, konfliktów, a nawet... wykradania tajemnic wojskowych z tutejszej jednostki (śmiech). Bali się też, że gmina weźmie na siebie obowiązek zapewnienia pracy i mieszkań uchodźcom, którzy zechcą się u nas osiedlić. Ale tak nie jest i argument, że obcokrajowcy cokolwiek Polakom zabierają, odpada - wójt znacząco zawiesza głos.

Siedzimy pod włoskim orzechem. Już widać, że obficie zaowocuje tej jesieni. Drzewa to pasja Lorenca. Nim wyjechał w latach 90. do USA, pracował w skierniewickim Instytucie Sadownictwa, za czasów samego prof. Szczepana Pieniążka. Z Ameryki chciał przywieźć leszczynę rosnącą na pniu (w Polsce uprawiana była tylko jako krzew). Udało mu się: 700 drzewek do dziś hoduje na swojej ziemi. Nim jednak wrócił do Polski z sadzonkami drzewek, naharował się jako budowlaniec.

- Pracowałem przy wyburzeniach domów i fabryk w Nowym Jorku. Czasem nawet po 17 godzin na dobę - wspomina. - Na własnej skórze poznałem, czym jest zawiść i walka o każdego dolara wśród Polonii. Wiele wsparcia i serdeczności otrzymałem za to od cudzoziemców, szczególnie Hiszpanów.

Krew nie woda

Mieszkańców Grupy przekonywał, że obcych nie trzeba się bać. Tłumaczył, w jakim są położeniu życiowym i że miasteczko będzie dla nich przystankiem, tymczasowym miejscem pobytu. Używał zresztą różnych argumentów. - Z jednym wyszło trochę komicznie. Kilku mężczyznom zachwalałem niecodzienną urodę kaukaskich kobiet. Nazajutrz przyszła do mnie mieszkanka Grupy z pretensjami. „Dlaczego Pan naszym mężom w głowach miesza?!” - krzyczała. Oj, dostałem za swoje...

A tak na poważnie, to Andrzej Lorenc uważa, że jak na razie gmina zdaje egzamin z tolerancji. Owszem, zdarzają się nieporozumienia, a nawet skargi na gości, ale w ocenie wójta - drobne. Typu: dzieci śmiecące na placach zabaw („Wysłałem swojego obserwatora i okazało się, że śmiecą wszyscy”), albo rywalizacja o względy dziewczyny (Polak kontra Czeczen). - Cóż, krew nie woda. Młodość ma swoje prawa - łagodzi Andrzej Lorenc.

Trochę inne obserwacje mają jednak najbliżsi sąsiedzi ośrodka. - Uchodźcy wchodzą czasem w konflikty między sobą. Umawiają się wtedy na męskie rozwiązania. O, tam i tam - Danuta Wrzeszcz pokazuje ręką dwa miejsca za skupiskiem bloków. - Były już interwencje policji w takich sytuacjach.

Inni mieszkańcy domów przy ul. Libickiego nie kryją zaś, że trochę niepokoi ich różnorodność nacji w ośrodku. Dopóki goście reprezentowali tylko jeden naród, sytuacja wydawała się bezpieczniejsza. Teraz pod jednym dachem żyją Czeczeni i Gruzini, których łączy los uchodźcy, ale dzielą zaszłości historyczne i kulturowe.

* * *

- Znam literki - poważnie zapewnia siedmioletni Magamet. Na dowód rysuje piękne „a” w zeszycie, wielkości dojrzałej śliwki. Zaliczył już pierwszą klasę szkoły podstawowej, teraz zaczyna drugą.

- Będzie dobrze - zapewnia Ewa Wójcik, jakby zaklinając los wszystkich dzieci przybyszy. Nawet jeśli są w Grupie przelotem, niczym wędrujące ptaki, zabiorą stąd coś dobrego. I coś dobrego zostawią.

Polska to dla wielu Czeczenów tylko przystanek w drodze na Zachód

  • Ośrodek dla uchodźców w Polsce to „najtańszy wariant” ucieczki do normalności. Czeczeni, którzy mają wystarczająco dużo pieniędzy, przedostają się nielegalnie do Austrii, Francji, Norwegii. Do Polski trafiają różnymi drogami, na przykład przez Białoruś. Na granicy proszą o azyl i kierowani są do Dębaka - największego ośrodka dla uchodźców. Stąd wysyłani są do innych ośrodków, których jest dwadzieścia dwa.
  • W każdym ośrodku Czeczeni mają zapewnione wyżywienie, opiekę medyczną, naukę języka polskiego. Dostają kieszonkowe. Odtąd ich życie polega na czekaniu na status uchodźcy, za którym kryje się paszport genewski, karta pobytu i wypłacane przez rok pieniądze „na zagospodarowanie”. Częściej jednak, w ponad 90 proc. przypadków, państwo polskie przyznaje tylko zgodę na pobyt tolerowany. Daje on, między innymi, prawo do pracy bądź zarejestrowania się w PUP, a co za tym idzie - do ubezpieczenia zdrowotnego.
  • Dzieci uchodźców objęte są specjalnym trybem nauczania. W programie mają zajęcia dotyczące historii i kultury swojego narodu. Gdy polscy uczniowie mają lekcje religii, one uczą się etyki. Otoczone są też opieką pedagogiczno-psychologiczną.
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski