- Kolejna galeria, to kolejny strzał w bydgoski biznes i gwóźdź do trumny naszych przedsiębiorców - mówią ci, którzy są niechętni powstawaniu kolejnych handlowych kolosów. Są też tacy, którzy nie wyobrażają sobie prowadzenia biznesu w galeriach.
[break]
- Co trzy miesiące robimy badania wśród klientów i wiemy, że ściągają ich do nas popularne sieciówki. Mają liczne promocje, przeceny, dobrą reklamę i dobry asortyment, który klienci lubią - mówi Izabella Knitter z Galerii Pomorskiej. - To takie kotwice, wokół których buduje się zainteresowanie klientów. Nie oznacza to, że nie ma u nas miejsca dla lokalnego biznesu. Mamy jubilera Eliza, mamy Modar. Część sieciówek w systemie franczyzy prowadzą bydgoscy biznesmeni. Tak jest choćby z firmą Atlantic czy McDonaldem. Poza tym dla lokalnych przedsiębiorców organizujemy raz w miesiącu jarmarki regionalne.
To samo od nowa
Nic więc dziwnego, że w większości galerii widzimy ciągle te same „kotwice” i te same zobaczymy też w Zielonych Arkadach. Będą więc takie marki jak: Reserved, Mohito, House, Cropp, Home&You, Zara, Pull&Bear, Bershka, Stradivarius, Oysho, Smyk. To marki dwóch wielkich graczy - LPP i grupy Inditex.
Trudno wśród nich odnaleźć się bydgoskim firmom, a wyjątek w regule stanowią cukiernie Sowy. Żeby podjąć współpracę z galerią, trzeba ją przekonać do tego, że asortyment wpasuje się w jej ofertę i spodoba się klientom.
Valentino pomoże
- Jeden jedyny raz chciałem spróbować za namową przyjaciela. Wysłałem swoją aplikację i co się okazało? Jakiś pajac z Warszawy, który nie ma pojęcia o naszym rynku, odpisuje mi, że mój towar jest nieznany, więc sorry - ale nie widzi możliwości współpracy ze mną - nie kryje irytacji Karol Włodarski, krawiec i właściciel kilku salonów Derred w regionie.
- No to zadzwoniłem do Valentino, który jest moim znajomym i zapytałem, czy nie mógłbym wstawić jego garniturów do mojego planowanego sklepu w tej galerii. Valentino oczywiście się zgodził i napisał mi list polecający. Gość z Warszawy nagle chciał podjąć współpracę, ale mi się już odechciało - opisuje relacje z firmą, zajmująca się komercjalizacją powierzchni handlowych bydgoszczanin.
- W dodatku umowa, którą miałem podpisać, liczyła 216 stron i jak dałem ją do przeczytania mojemu prawnikowi, to powiedział, że następnym razem, jak mu coś takiego pokażę, to on pokaże mi prośbę o podwyżkę - mówi.
Karol Włodarski wskazuje na słabości współpracy z galeriami. - Jedyne prawo, które masz, to płacić na czas. Nie bawi mnie sytuacja w której - jeśli zamkniesz sklep na parę minut - galeria może cię ukarać kilkoma tysiącami kary. To galeria, a nie ty, decyduje, kiedy masz mieć otwarte - a masz mieć otwarte zawsze. Umowy podpisywane są na minimum pięć lat, w takiej toruńskiej Plazie - na lat 10.
Tyle że, aby sprawdzić, czy dany punkt dobrze funkcjonuje, potrzeba około 2 lat. Co, gdy okaże się, że jednak biznes nie jest rentowny? Nic - płacić trzeba dalej albo znaleźć kogoś na swoje miejsce. Znam biznesmena z Bydgoszczy, który miał fajny sklep na Długiej, ale poszedł do jednej z galerii. Nie szło, zwinął interes – a żeby spłacić galerię, musiał sprzedać dom w Osielsku, teraz mieszka w Wielkiej Brytanii - opowiada Karol Włodarski.
Bydgoskie marki odzieżowe, które przed laty opanowały nie tylko nasz rynek, dziś już nie istnieją albo produkują dla innych. Wszystkie próbowały podjąć walkę z towarami oferowanymi w galeriach, ale nie wytrzymały konkurencji.
- Z chłamem z Bangladeszu i Chin cenami nie wygrasz. Dlatego nie ma już dziś Hanteksu, Barta, Gołdyna. Nie ma też Szeflera, który pracował jeszcze w starym Modusie i wiedział, jak poruszać się w krawiectwie - wspomina Karol Włodarski.
Pomysł na biznes to podstawa
- Nasze doświadczenia pokazują, że sklepy, które nie utrzymały się w galerii, miały słaby poziom obsługi klienta, nieatrakcyjny asortyment i odpowiednio się nie promowały. Nie ma branży, która nie pasuje do galerii, trzeba mieć jednak pomysł na prowadzenie biznesu - uważa Izabella Knitter.
