Handel starymi meblami i ich renowacja to dla Katarzyny, Pauli i Roberta Kalembów nie tylko interes, ale i pasja życia.
<!** Image 2 align=right alt="Image 137949" sub="W firmie pani Katarzyny, oprócz wiekowych mebli, które się tu odnawia, można znaleźć ciekawe bibeloty / Fot. Dariusz Bloch">Pan Robert z zawodu jest... górnikiem. Pani Katarzyna - specjalistką handlu zagranicznego. On przed dziesięciu laty, jeżdżąc do pracujacych w Belgii braci, zauważył możliwość zrobienia biznesu na sprowadzaniu starych mebli. Byli na nie chętni antykwariusze. Odkrył rynek Holandii, Belgii, Niemiec.
Zapłata za porządki
- Fama, że można tam zbierać takie sprzęty na „wystawkach” (ludzie na Zachodzie często niepotrzebne rzeczy wykładają przy specjalnych akcjach przed dom - przyp. red.) jest teraz mocno przesadzona. Do dziś za to jednym ze źródeł naszego zaopatrzenia jest tamtejsza sieć sklepów socjalnych - tłumaczy Robert Kalemba. - Są one pełne rzeczy z opuszczonych, na przykład przez zmarłych właścicieli, mieszkań. Jeśli uda się te rzeczy sprzedać, zysk trafia do potrzebujących. Tam zdarzają się perełki. Myśleliśmy, że i w Polsce się ten system przyjmie, ale Polacy raczej wolą chomikować.
<!** reklama>Kolejnym źródłem, z którego do prowadzonej przez dwupokoleniową rodzinę Kalembów bydgoskiej firmy „Art Deco” trafiają meblarskie cymelia, są zlecenia specjalne. Ktoś chce np. kompleksowo opróżnić zagracone mieszkanie. Umawia się, że odda w zamian wszystko, co fachowcy na miejscu znajdą, według siebie, cennego. Kalembowie „wchodzą” w to, gdy zorientują się, że warto. Tak było z lokalem przy ul. Jasnej. Ich wynagrodzeniem za uporządkowanie mieszkania był zestaw do jadalni - stół, krzesła, bufet z nadstawką i pomocnik. Wyjątkowo rzadki, dębowy komplet z pięknie szlifowanymi szybkami. Trzeba go było poddać restauracji, ale zanim ją dokończyli, już znalazł się nabywca.
Większość mebli w niedawno otwartym sklepie jest właśnie niedokończona. Często oddawane w komis, czekają na potencjalnego nabywcę, który może mieć własne oczekiwania i potrzeby konkretnego wykończenia. Najdroższy w tej chwili eksponat - stary, duży bufet wyceniony przed odświeżeniem na 6,5 tysiąca złotych - nie znalazł jeszcze amatora.
Starocie do nowego domu
- Dziś podchodzimy do tematu bez większego sentymentu - wyjaśniają właściciele firmy. - Nie traktujemy mebla kanonicznie, potrafimy przyciąć go czy podmalować na pożądany przez klienta sposób.
Bo gros ich klientów to ludzie budujący domy od podstaw lub remontujący je gruntownie, którzy wymarzyli sobie „antyczny” wystrój. Dużym powodzeniem cieszą się ostatnio barokowe gabinety („cukiereczki”). Kalembowie sprzedali niedawno takie klientkom z USA. Pewna młoda para z Bydgoszczy upatrzyła sobie też taki jako prezent ślubny - rachunek płacili ojcowie. Bywają też i inne wyzwania. Jeden z klubów, który wkrótce rozpocznie działalność, będzie wyposażony w imitację starego umeblowania, podstawę którego stanowić będą meble z zasobów „Art Deco”. Firma ma zresztą także bardzo wielu klientów przyjezdnych.
Moda na patynę
Szefowie firmy opowiadają, że bydgoski rynek obrotu starymi meblami jest skoncentrowany w Śródmieściu, zgodnie współparcujący i podzielony niejako na specjalizacje. Ktoś handluje tylko gotowymi sprzętami, ktoś tylko takimi do renowacji, a w „Art Deco” te specjalności łączą.
- Zaczynaliśmy od handlu. Wiadomo, że im mebel bardziej zniszczony, tym tańszy. Więc na początku tylko maskowaliśmy ubytki, potem zaczęło nam sprawiać frajdę i przynosić korzyści odnawianie - mówi pani Katarzyna. - Teraz nawet gdy oglądamy telewizję, filmy, nie możemy nie oglądać ich pod kątem oceny umeblowania.
- Jestem samoukiem. Cały czas się zresztą uczę. Śledzimy katalogi, fachową literaturę. Staramy się promować różne trendy, jesteśmy otwarci na doradzanie. Ludzie często nas zresztą proszą o sugestie wnętrzarskie - uzupełnia Robert Kalemba. - Dziś mam własny warsztat, wyposażony w nowoczesny sprzęt, którym przeprowadzam renowację. Uważam, że dzięki temu mam większy wpływ na ostateczny kształt i cenę. Za odnowienie mebli czasami klient musiałby bowiem dopłacić nawet kilka tysięcy złotych. Świadomie nie mamy autentycznych antyków, rzeczy o niebosiężnych cenach - tak wysublimowanego klienta odsyłamy do specjalistycznych sklepów. U nas można też, a nawet trzeba się targować. Dziś sprzedałem komplet krzeseł i klientka nawet nie próbowała się spierać o cenę. Co mnie zresztą bardzo zdziwiło, bo Polacy potrafią bardzo dobrze handlować.
W sklepie stoi tymczasem zegar, którego cenę - jak podkreśla właściciel - może najwyżej podbić, taki ma do niego sentyment. Jak do wszystkich czasomierzy. Panią Katarzynę z kolei najbardziej interesują szkło i porcelana, ale profesjonalna sprzedaż tych artykułów wymaga lat praktyki i fachowego przygotowania. W domu mają, jak mówią, pomieszanie stylów, bo ich taki dobór bawi. Zadowoleni są też z rodzącego się trendu do odnawiania starych mebli zamiast kupowania nowych, z wyszukiwania różnych technik - na przykład patynowania - do zmiany wyglądu umeblowania. To dla nich nie tylko nadzieja na zarobek, to satysfakcja. Jak niedawno, gdy przygotowali dla jednej z klientek bardzo stylowy komplet kuchenny. Piękny, elegancki i zgodny z koncepcją pani domu, niechętnej zakupom w IKEI.
W trakcie naszej rozmowy pojawia się klient - dość młody nauczyciel, zlecający wykonanie mahoniowej ze złotym obramowaniem oprawy do owalnego obrazu (martwej natury „opakowanej” w brzydką białą ramkę). Ma on pasować do koloru mebli. Zapłaciwszy 120 złotych za tydzień wzbogaci swoje mieszkanie o zupełnie nową jakość...
