To jest wojna, a linia frontu może być wszędzie. Na cichej uliczce, na trasie przelotowej, w centrum miasta. Są zabici i ranni, jest płacz i ból matek, żon, ojców i mężów. I są posłańcy śmierci. Nie wyglądają złowieszczo i zwykle nie wiedzą, co powiedzieć.
<!** Image 2 align=right alt="Image 130801" sub="Zginął mężczyzna. Prawdopodobnie popełnił samobójstwo. Dla policjantów to nie tylko jedno z wielu zdarzeń wymagających technicznej oceny przyczyn wypadku. To dramat rodziny zmarłego, z którym policjanci także będą musieli się zmierzyć / Fot. Archiwum policji">- Za każdym razem, kiedy jadę z taką misją, mam kluchę w gardle - mówi starszy sierżant Paweł Piechocki. Nie wie, kogo zastanie w mieszkaniu, nie ma pojęcia, z jaką spotka się reakcją. Będzie świadkiem rozpaczy czy obojętności?
Posłańcy śmierci. Czasem sami tak o sobie mówią, ale da się w tym wyczuć dystans. Są zwykłymi policjantami drogówki. Fachowcami znającymi się na ruchu drogowym, których nikt nie uczył, jak rozmawiać o śmierci.
Co powiedzieć rodzicom, których syn został zmasakrowany przez ciężarówkę, a jego ciało leży w kawałkach na drodze, rozwleczone na długości 100 metrów?
Od czego zacząć?
Dzień dobry, państwa syn nie żyje? Albo co powiedzieć mężowi, którego żona bliska śmierci tkwi od dwóch godzin w zakleszczonym aucie, bo ekipa ratownicza straży pożarnej ma problemy z jej wydobyciem? Jak przekazać matce, że syn już nie wróci, bo koła autobusu zmiażdżyły jego czaszkę i że zwłok lepiej nie oglądać, bo widok był trudny do zniesienia nawet dla policjanta?
<!** reklama>Nikt tego nie wie.
- Życie - mówi wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o zielonych oczach. - Życie uczy wyczucia - dodaje z cichym westchnieniem. Starszy aspirant Witold Nyklewicz rozpoczynał pracę w policji 20 lat temu. O tym, co mogą zrobić z ciałem człowieka siły działające w czasie wypadku, wie chyba wszystko.
<!** Image 3 align=right alt="Image 130801" sub="21-letni właściciel tego motocykla nie wrócił do domu... / Fot. Archiwum policji">- Ale o tym rodzinom nie mówimy. Unikamy drastycznych szczegółów. Nie ujawniamy przyczyny śmierci, nie opowiadamy o stanie zwłok, nie odpowiadamy na pytania o sprawcę. Bywa, że sprawcą wypadku jest ten, który zginął - mówi policjant i odwraca monitor komputera, pokazując zdjęcia zdarzeń, które obsługiwał. Na ekranie obrazy, na które nie da się patrzeć. Dominuje jaskrawa czerwień. Czasem widok jest niezrozumiały. Trzeba się wpatrywać dłuższą chwilę, by chaos ułożył się w całość. Gdy już to się stanie, oglądający zdjęcie żałuje swojej ciekawości.
- Najtrudniej jest, gdy giną dzieci. Człowiek kończy służbę, a przed oczami ma widok dzieciaczka zmiażdżonego kołami śmieciarki. Na długo pozostają w pamięci te obrazy. A trochę tego było... - urywa mężczyzna.
<!** Image 4 align=right alt="Image 130801" sub="Jadący tym autem niechcący nagrali moment wypadku. Wesoła rozmowa, potem huk, cisza i jęki rannych... / Fot. Archiwum policji">- Często rodziny ofiar przyjeżdżają na miejsce wypadku. Trudno się wtedy wykonuje czynności. Dla policjanta to są ciężkie chwile. Prosimy, żeby rodzina nie zadeptywała śladów, żeby nie stwarzała dodatkowego niebezpieczeństwa na drodze, na której nadal odbywa się ruch - mówi podinspektor Radosław Karaban, naczelnik Wydziału Patrolowego i Ruchu Drogowego KMP w Bydgoszczy.
Najczęściej powietrze przeszywa krzyk bliskich. Lament. Wycie. Powtarzają się te same słowa: - O Boże, o Boże. Ludzie padają na kolana, wyrywają sobie włosy z głowy, chodzą w kółko albo stoją bez słowa i patrzą nieobecnym wzrokiem. Niektórzy zrywają czarne folie i próbują się przytulić do martwego ciała (czasem przytulają się do zaskoczonego policjanta). Jeszcze inni wrzeszczą, kłócą się, szukają winnego, komentują. Zagłuszają rozpacz złością.
- Myślałem, że skuję tego mężczyznę. Musiałem go wziąć do radiowozu i powiedzieć kilka ostrych słów. Pouczał lekarza, przeszkadzał ratownikom - pamięta sierżant Piechocki. To było przed świętami. Kobieta wracała z podroży służbowej. Była blisko domu. Jej samochód wyleciał z drogi i uderzył w drzewo dwa metry nad ziemią. Wydobywanie ciała z samochodu trwało aż 4 godziny. Ktoś w tym czasie powiadomił jej męża.
<!** Image 5 align=right alt="Image 130801" sub="Witold Nyklewicz, 20 lat w drogówce: - Niektóre obrazy pozostają w pamięci / Fot. Piotr Schutta">Zadziwiające ile szczegółów potrafi zakodować i odtworzyć, nawet po wielu latach, pamięć policjanta. Czasem przydałoby się ją „wyczyścić”, ale do drzwi policyjnego psychologa mundurowy puka rzadko. A pamięta się wszystko. Imiona naocznych świadków, nazwiska ofiar, szczegóły obrażeń, kolory. I zapach.
- Nie umiem tego opisać. Każde ciało pachnie inaczej. Najgorzej, jak zwłoki leżą przykryte przez kilka godzin i potem znowu trzeba zdjąć folię - starszy sierżant Marcin Szułczyk próbuje znaleźć odpowiednie słowa.
Na pierwszy śmiertelny wypadek sierżant Szułczyk jechał bez stresu, bo dyżurny przekazał błędną informację, że chodzi o zwykłą kolizję. Przez osiem lat służby widział wiele makabrycznych wypadków, ale wraca do niego tylko
ten pierwszy.
- Otwieram drzwi radiowozu i widzę oczy człowieka leżące na ulicy. Rodzina była na miejscu. Matka i siostry zmarłego mdlały, a ojciec stał jak zamurowany. Mężczyźni często tak reagują - mówi Szułczyk. Pamięta reakcję ojca swojego kolegi, który zginął w wypadku. - Znałem jego rodziców. Nie wiedziałem, co powiedzieć, tym bardziej, że przed samymi drzwiami dostałem telefon, że chłopak zmarł. Ojciec zaczął opowiadać o przedniej oponie. Matka płakała.
Czasem zrozpaczeni bliscy zaczynają się zwierzać.
- Chłopak był pijany. Wpadł pod autobus. W dniu wypadku odebrał rentę i poszedł ją przepić. Matka zwierzyła mi się, że się pokłócili. Gdy wychodził, krzyknęła za nim: „spier...” - mówi sierżant Piechocki.
Zanim wyruszy się
na spotkanie z rodziną,
warto dowiedzieć się jak najwięcej. O okolicznościach wypadku i o samym zmarłym. Cokolwiek. Czy miał żonę i dzieci, gdzie pracował, skąd i dokąd jechał. Wszystko może się przydać.
- Nie mogliśmy ustalić tożsamości pieszego, potrąconego przez samochód. W końcu udało nam się dotrzeć do jego byłej żony. Przyjęła to chłodno: „Wie pan co, żadna strata”. Okazało się, że to bezdomny. Kobieta od lat nie miała z nim kontaktu - opowiada sierżant Piechocki. Pamięta też reakcję żony mężczyzny, który wracając z długiej trasy zabił się dwa kilometry od domu. „Ja wiedziałam. Kiedy wychodził, powiedział, że więcej nie wróci” - stwierdziła wdowa.
Często pierwszą reakcją bliskich jest
niedowierzanie.
- To była bardzo piękna dziewczyna. Kierował narzeczony. Uderzyli w drzewo. On przeżył, ona zginęła na miejscu. Pojechałem do jej matki. Pamiętam, szaro się już robiło. Najpierw zapukałem do sąsiadów. Okazało się, że to dobrzy znajomi. Poszli ze mną. Najpierw była taka ogólna rozmowa. spytałem matkę, czy wie, gdzie jest córka, kiedy wyjechała. I tak od słowa do słowa, w końcu powiedziałem, że miała wypadek - wspomina Witold Nyklewicz.
- To niemożliwe. Przecież dopiero przed chwilą wyjechali. Zaraz mieli wrócić. Nie, to jakaś pomyłka - przekonywała policjanta kobieta. Zamilkła, gdy wyjął z kieszeni płaszcza dowód osobisty córki znaleziony przy jej zwłokach.
- I tak nie wierzę - wykrzyczała wówczas przez łzy. Na przemian krzyczała i szlochała. Nyklewicz siedział obok w milczeniu, nie wiedząc, co ma ze sobą począć.
Jedno z jego spotkań z rodziną odbyło się prawie bez słów. Matka na widok policjanta wymówiła imię syna. Policjant tylko skinął głową i mrugnął oczami. Potem był płacz.
Posłańcy śmierci
- Czasem z rodziną zmarłego kontaktuje się pierwszy wolny patrol, z którym skontaktuje się dyżurny, a czasem trudny obowiązek spada na tych policjantów, którzy przeprowadzili oględziny na miejscu. Nikt się do tego pierwszy nie wyrywa. Policjanci przyznają, że wolą oglądać nawet najbardziej wstrząsające skutki wypadku niż wchodzić w rolę posłańca śmierci.
- Podstawowa zasada: trzeba dokładnie sprawdzić, czy nie doszło do pomyłki w adresie bądź nazwisku. Zanim się zapuka do drzwi, warto znaleźć i poprosić o pomoc zaprzyjaźnionego z rodziną sąsiada i w jego obecności przekazać bolesną wiadomość. Zasada numer dwa: nie rozmawiać w drzwiach i na stojąco. Jeśli zmarło dziecko, razem z policjantem jedzie lekarz z pogotowia. Często zostaje dłużej, by udzielić pomocy.