<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/walenczykowska_hanna.jpg" >Profesor Jan Styczyński, prorektor do spraw Collegium Medicum, delikatnie mija się z prawdą twierdząc, że uczelnia nigdy nie miała planów przeniesienia chirurgii dziecięcej ze Szpitala Uniwersyteckiego im. Biziela do Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego.
Pojawiły się takie informacje i nikt ich nie prostował. Sądzę jednak, że z tamtych ustnych deklaracji, tak jak to czynią dżentelmeni, nikt nagrań i notatek służbowych nie robił. Zatem dokumentów przedstawić nie można. Zresztą, po co? Dane słowo równe papierom jest. Nie to jest jednak najbardziej kontrowersyjne. <!** reklama>
Uczelnia ze swoimi szpitalami może robić, co chce - takie jest prawo właściciela. Jednak nie leży ona na bezludnej wyspie i nie dryfuje na środku oceanu. Umiejscowiona jest w Bydgoszczy i regionie kujawsko-pomorskim. Podlega ogólnemu prawu. Jeśli więc wojewoda, organizacje społeczne i wiele innych instytucji zgodzili się z tym, by podjąć decyzję w 2013 roku, czyli wtedy, kiedy otwarty zostanie blok operacyjny w szpitalu dziecięcym, to z przyzwoitości należałoby się do tego dostosować.
Nawet jeśli ta dziedzina medycyny nie jest opłacalna. Przetrwanie niespełna roku nie jest chyba aż tak trudne. Wiem, że dobro dzieci, bez względu na to, w jakim szpitalu będą leczone, nie ucierpi. Jeśli ktoś za likwidację chirurgii w „Bizielu” zapłaci, to będzie to 50 osób tworzących zespół - nie tylko chirurgów i anestezjologów, ale także wykwalifikowanego personelu średniego. Nikt im dziś nie potrafi powiedzieć, co ich czeka. Ba, nawet nikt z nimi o tym nie rozmawiał. Stawianie ludzi pod murem, podobnie jak niedotrzymywanie obietnic jest - delikatnie mówiąc - nieeleganckie.