MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dwa miliony dolarów czystego zysku

Waldemar Piórkowski
Waldemar Piórkowski
W tym procesie chodzi o to, kto kogo próbował wystawić lub wystawił do wiatru. Na sali rozpraw spotkali się dwaj panowie, którzy chcieli zbić fortunę na gruntach Tormięsu. W sprawę zamieszany jest były wiceprezydent Bydgoszczy.

W tym procesie chodzi o to, kto kogo próbował wystawić lub wystawił do wiatru. Na sali rozpraw spotkali się dwaj panowie, którzy chcieli zbić fortunę na gruntach Tormięsu. W sprawę zamieszany jest były wiceprezydent Bydgoszczy.

<!** Image 1 align=right alt="Image 4567" >Na sali rozpraw Sądu Rejonowego w Toruniu spotkali się ludzie, którzy chcieli zbić fortunę na gruntach toruńskiego zakładu mięsnego Tormięs - przedsiębiorstwa przez wiele lat zatrudniającego kilkuset pracowników. Pod koniec lat 90. panowie wymyślili, że staną się właścicielami upadającej firmy i gruntu, a potem sprzedadzą ziemię pod hipermarket. Na takiej operacji mieli zarobić na czysto dwa miliony dolarów. Najpierw trzeba było jednak w ten interes zainwestować.

Z różnych przyczyn do realizacji tego projektu nigdy nie doszło. Pozostały natomiast waśnie i oskarżenia.

W sądzie obaj mężczyźni występują obecnie w różnych rolach. Mirosław S., były sędzia i notariusz z Włocławka, zasiada na ławie oskarżonych - zarzuty wobec niego dotyczą fałszowania dokumentów, składania nieprawdziwych zeznań i korupcji. Mieczysław R., znany toruński przedsiębiorca, według gdańskiej prokuratury, która prowadziła śledztwo w tej sprawie, jest pokrzywdzonym, ponieważ został podstępem pozbawiony prawa do gruntu po Tormięsie - na podstawie pozornego zniesienia współwłasności Tormięsu sfabrykowanego - zdaniem Mieczysława R. i poniekąd również prokuratury - przez Mirosława S. Stało się ono później podstawą kilku niekorzystnych dla Mieczysława R. prawomocnych już wyroków sądowych.

Wspólnicy?

Obecnie jedynymi właścicielami terenu są Mirosław S. i jego żona. Całość zabezpieczyła na razie prokuratura na poczet ewentualnych przyszłych grzywien i kar. Po zakładzie niewiele już zostało, ale grunt jest ciągle wiele wart. Jest więc o co walczyć.

Od początku procesu stanowiska Mieczysława R. i Mirosława S. są jasne. Ten pierwszy, który występuje w tym procesie jako główny świadek oskarżenia (to on złożył w prokuraturze doniesienie o popełnieniu przestępstw przez Mirosława S.), twierdzi, że kiedyś razem z Mirosławem S. tworzyli nieformalną spółkę. On dysponował kapitałem, Mirosław S. miał dbać o stronę prawną przedsięwzięcia. Byli więc wspólnikami, choć tak naprawdę nigdy nie zapisali tego na papierze.

- Miałem do niego zaufanie. Uważałem, że będzie od strony prawnej dobrze dbał o moje bezpieczeństwo kapitałowe - zeznawał w sądzie Mieczysław R. Według jego wersji do pozornego zrzeczenia się współwłasności Tormięsu doszło w sierpniu 1999 roku, gdy przebywał on w areszcie tymczasowym w związku z inną sprawą. To zrzeczenie miało być tylko dokumentem potrzebnym do dalszego prowadzenia przedsięwzięcia. W rzeczywistości nadal mieli być wspólnikami i dzielić się zyskami.

<!** Image 2 align=left alt="Image 4568" >Równie jasne od początku jest stanowisko Mirosława S. i jego obrońców. Obaj panowie nigdy nie byli wspólnikami, każdy działał na własną rękę, a zniesienie współwłasności nie zostało sfabrykowane. Nie ma więc mowy o oszustwach i innych podobnych przestępstwach. - Czy kiedykolwiek mieliście wspólne konto, biuro, pieniądze na koszty wyjazdów związanych z tym przedsięwzięciem? - pytała podczas jednej z rozpraw mecenas Ewa Wielińska, obrońca Mirosława S.

Na każde z tych pytań Mieczysław R. odpowiadał przecząco. Wielokrotnie przekonywał natomiast sąd, że istniało pomiędzy nim a oskarżonym porozumienie ustne. Ma na to dowody, m. in., rozmowy zarejestrowane na kasetach magnetofonowych.

Sąd na pewno nie miał łatwego zadania, aby rozstrzygnąć te kwestie, bo w aktach sprawy zgromadzono kilka tysięcy stron dokumentów i zeznań świadków. Materiał dowodowy jest obszerny i skomplikowany. I mimo, że proces zbliża się do końca, trudno obserwującym go dziennikarzom stwierdzić, w którą stronę przechyli się szala zwycięstwa.

Przynajmniej na razie znacznie prościej jawi się kwestia rozstrzygnięcie zarzutu przyjęcia 50 tys. zł łapówki, którą miał otrzymać w 2000 r. Maciej O., pełniący wówczas obowiązki wojewódzkiego konserwatora zabytków w Toruniu, a jeszcze niedawno wiceprezydent Bydgoszczy. Według prokuratury, pieniądze miał wyłożyć Mirosław S., a gotówkę przekazał w dwóch ratach osobiście Czesław S. Był on właścicielem firmy prowadzącej prace rozbiórkowe w Tormięsie. Teraz też zasiada na ławie oskarżonych. Łapówka była wynagrodzeniem za decyzję, na mocy której Tormięs nie został wpisany na listę zabytków. Czesław S. przyznał się do wręczenia łapówki. Powiedział również w sądzie i w prokuraturze, że pieniądze dał mu Mirosław S. Jedną z rat miał wręczyć osobiście w połowie maja 2000 roku w toruńskim biurze konserwatora. Od pewnego czasu jego wiarygodność zaczyna budzić pewne wątpliwości.

Billingi

Obrońcy oskarżonego zdobyli zapisy z tzw. stacji bazowych i billingi telefonu komórkowego Czesława S. pochodzące z tego właśnie dnia. Wynika z nich, że Czesław S. używał swojego telefonu tego dnia po raz pierwszy o godzinie 7.50. Ostatnie połączenie zostało zarejestrowane o godz. 15.58. W tzw.międzyczasie rozmów przychodzących i wychodzących było wiele. Wszystkie jednak zostały wykonane z Bydgoszczy. Nie ma ani jednego telefonu z Torunia, gdzie podobno wręczał łapówkę. Najdłuższa przerwa w dzwonieniu na i z komórki Czesława S. trwała godzinę. Czy w tak krótkim czasie można dojechać z Bydgoszczy do Torunia, znaleźć miejsce parkingowe w pobliżu biura konserwatora, wręczyć pieniądze i wrócić do Bydgoszczy? Obrońcy twierdzą, że nie.

Eksperci nie są już tak zgodni. Ich zdaniem, zapisy ze stacji bazowych nie są tak dokładne. Anteny w zależności od ukształtowania terenu i pogody mają zasięg około 20 km. To znaczyłoby, że Czesław S. mógł dzwonić w połowie drogi do Torunia, a był namierzany jeszcze przez nadajnik z Bydgoszczy.

Sprawa Macieja O.

Już niedługo i z tym problemem będzie musiał zmierzyć się skład sędziowski. Postępowanie zbliża się już powoli do końca. Tymczasem coraz częściej, również wśród obrońców, słyszy się opinię, że być może Maciej O. nie dostał żadnej łapówki i nikt mu jej nawet nie proponował. Czesław S., kontaktując się z Maciejem O., wiedział, że i tak decyzja w sprawie Tormięsu będzie korzystna. Postanowił to wykorzystać. Wziął pieniądze na rzekomą łapówkę, ale zostawił ją sobie. Sprawdzenie tej wersji będzie bardzo trudne. Choćby dlatego, że Czesław S. odmawia odpowiedzi na pytania sądu czy prokuratora.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!