<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Jeszcze nie zginęło. Choć różni medialni wróżbici przebijali je osikowymi kołeczkami już parę razy. Bo kino - jako centrum popkulturalnej rozrywki - miało już umierać za sprawą telewizji, wideo, komputerowego obiegu filmów... Tymczasem ma się lepiej niż świetnie. Ubiegły rok był w Polsce rewelacyjny - i pewnie nie tylko mnie zdarzyło się zgrzytać zębami, kiedy na parkingu pod multipleksem trzeba było walczyć o miejsce do krwi ostatniej. Pytanie tylko, czy kina nie przydusi czający się za płotem kryzys. Bo niby ludzie czasu i ochoty na chwileczkę zapomnienia będą mieli więcej, ale pieniędzy na to zdecydowanie mniej.
Pokaźny wzrost liczby sprzedanych biletów - w 2008 roku mieliśmy najlepszy wynik od czasów cudownej przemiany PRL w RP - to oczywiście wynik ekspansji multipleksów, docierających w zakamarki, gdzie jeszcze niedawno nikt się ich nie spodziewał. A multikino to wiadomo - komfort oglądania, popcorn do bólu i atrakcje dookoła. Takie jak zakupy, bo przecież hitem są multipleksy w centrach handlowych. Sobotnia ganianka po promocjach, połączona z wizytą w superkinie to ulubiona rozrywka Polaków z miast, wsi i miasteczek.
<!** reklama>No ale ciekawsze jest to, co oglądamy. Chyba od czasu rewolucji lekturowej nie rozpychało się tak na ekranach polskie kino, na które ludzie skłonni są kupować coraz droższe bilety. Tyle że kino to specyficzne, bardzo monotematyczne - komediowe, do tego głównie z wkładem romantycznym. Obraz „Lejdis” położył konkurencję na łopatki, ale świetne wyniki miały też „Nie kłam, kochanie”, „To nie tak jak myślisz kotku”, „Jeszcze raz”, „Rozmowy nocą”. A że w mediach debatowano głównie o „Rysie” czy „33 scenach z życia”? To i dobrze. Bo przecież o większości komedii romantycznych nie ma co debatować: miłe okoliczności przyrody, zawsze bezpieczne dowcipy i gromadka aktorów - celebrytów, bujających się od teleszołów, przez tabloidy, po tego rodzaju kino. Ale, broń Boże, nie wyrzekam. Film to też produkt, a w takim przypadku rynek ma zawsze rację. Skoro „Lejdis” przyciągnęły do kin 2,5 miliona widzów, to czapki z głów. Producenci chyba się jednak przestraszyli, że komedie też w końcu zmęczą publikę, więc na następny rok zapowiadany jest atak polskiego kryminału. A parę seriali - jak „Glina” - smaku mi narobiło na coś więcej.
No a wielki Hollywood? Tak sobie. Animacje („Kung Fu Panda”), musicale („Mamma Mia”), kino przygodowe... Czyli mówiąc szczerze, cieniutko.
Optymistyczne jest w każdym razie to, że masowe kino przestało być, mam wrażenie, domeną coraz młodszej dzieciarni. I komedie romantyczne z serialowymi aktorami, i kolejne dzieło o naszym papieżu, i paradoksalnie nawet filmy animowane (bo widownia to nie tylko dzieci, ale też tatusiowie i mamusie) sprawiły, że do kin wrócili widzowie trochę i nie tylko trochę starsi. I bardzo dobrze, bo w końcu zakupy i kino to lepsza rozrywka niż same zakupy.