Jak uchronić wielkie samoloty pasażerskie przed groźnymi w skutkach zderzeniami z ptakami? Najlepiej dogadać się z sokolnikiem. W Porcie Lotniczym w Bydgoszczy przeganianiem ptasich intruzów zajmuje się pięć sokołów Kacpra Brzóski.
<!** Image 2 align=right alt="Image 110047" sub="- Z sokołami jest jak z bokserami. Jeśli nie mają odpowiedniej wagi, nie będą w stanie dobrze spełniać swoich zadań - stwierdza Kacper Brzóska. Jak na razie nie ma zastrzeżeń do pracy swoich podopiecznych na bydgoskim lotnisku. / Fot. Dariusz Bloch">Gdy samolot zbliża się do lotniskowego pasa, to pas ten musi być idealnie pusty. Nikt nie może po nim chodzić, jeździć, nic nie może na nim leżeć, ani tym bardziej nad nim latać. Z jednym wyjątkiem. Tuż przed startem i lądowaniem na pilnie strzeżoną płytę lotniska ma prawo wejść Kacper Brzóska, sokolnik, specjalista od drapieżnych ptaków, pracujący dla Portu Lotniczego w Bydgoszczy. Przepustkę dostają też jego drapieżniki: Hassan, Tosia, Aria, Anturia i Horus (był jeszcze Abdul, ale obecnie jest w stanie spoczynku i sprawdza się jako ojciec rodziny). Ta piątka ma do wykonania jedno bardzo ważne zadanie - sprawnie przepędzić z lotniska inne ptaki, które zagrażają bezpieczeństwu samolotów.
Zderzenia z ptakami przy dużej prędkości mogą zakończyć się tragicznie. Bywało już, że samolot po takim starciu runął na ziemię. Szybę awionetki jest w stanie przebić nawet 40-gramowy jerzyk, a mewa o wadze 200 gramów przy zderzeniu z maszyną lecącą z prędkością 300 kilometrów na godzinę uderza w kadłub z siłą trzech ton.
<!** reklama>Panika w ptasiej gromadzie
Jak zatem skutecznie przepłoszyć ptaki z lotniska? Wystarczy zaprosić do współpracy sokoły. Same ich cienie wzbudzają panikę w ptasiej gromadzie, choć efekt jest tylko tymczasowy.
<!** Image 3 align=left alt="Image 110047" sub="Sokołom na głowę zakłada się kaptur, by nie rozpraszało ich otoczenie
/ Fot. Archiwum">Gawrony i wrony siwe, a więc stali bywalcy Portu Lotniczego, uwielbiają przesiadywać na reflektorach na pasie startowym, w dodatku wybierają te umieszczone na najważniejszej dla samolotu wysokości - na tak zwanym podejściu 26 i 08. Spłoszone hukiem lądującego lub startującego samolotu, nagle podrywają się do lotu. Zdezorientowane miotają się w pobliżu silników. Odrzutowe jednostki napędowe wciągają ptaki do środka razem z zasysanym powietrzem. Dobrze, gdy samolot ma kilka silników, ale gdy jest jeden, dwa... Bywa, że maszyna odmawia posłuszeństwa. Nietrudno sobie wyobrazić, co w takim momencie przeżywają pasażerowie. W jednej chwili pojawiają się najgorsze scenariusze: „Doleci, nie doleci?! Wyląduje, nie wyląduje?!”.
Kacper Brzóska z niepokojem myśli o zbliżającej się wiośnie. Ptaków będzie wtedy zatrzęsienie, najwięcej w maju.
- Lotnisko to jedyna tak duża, naturalna łąka w mieście - mówi sokolnik. - Każdego roku, mniej więcej w maju, w trawie pojawia się mnóstwo chrabąszczy, które przyciągają spragnione porcji błonnika mewy śmieszki i srebrzyste. Musimy te ptaki stale przeganiać. Z kolei gdy pada deszcz, ptaki wodne patrzą na błyszczący pas startowy i myślą, że to jakiś zbiornik wodny. Natychmiast trzeba je wyprowadzać z błędu.
<!** Image 4 align=right alt="Image 110047" sub="Rękawica musi być naprawdę solidna, by skutecznie ochroniła sokolnika przed ostrymi szponami ptaka / Fot. Katarzyna Bogucka">Tośka rusza na gawrony
Jakieś dwa tygodnie temu na drodze wielkiego boeinga, który właśnie miał lądować w Bydgoszczy, pojawiły się gawrony. Tylko sokół mógł uratować maszynę z opresji.
- Wyszedłem na podejście i, jak zwykle, wypuściłem Tośkę. Na jej widok stado szybko się wyniosło - relacjonuje Kacper Brzóska. - Sytuacja była opanowana, ale jak zwykle przez cały czas utrzymywałem kontakt z wieżą. Do lądowania zostały zaledwie minuty, gdy nagle gawrony wróciły nad lotnisko.Momentalnie zrobiło się nerwowo. Zaalarmowałem przez radio wieżę - musiałem przecież prosić o ponowne zajęcie pasa. Usłyszałem, że mam osiem minut na załatwienie sprawy. Nie powiem, stres był duży. Tośka ponownie zrobiła parę kółek i - na szczęście - było już bezpiecznie.
Czasami ptaków jest tak dużo, że nad bydgoskim lotniskiem musi krążyć potrójny patrol drapieżników. Dotąd bowiem nie wymyślono lepszego sposobu ochrony portów lotniczych. Ani armatki hukowe, ani nagrane dźwięki, imitujące odgłosy drapieżników nie dają gwarancji oczyszczenia terenu. Za to Tosia, czyli piękny raróg stepowy, drapieżnik z rodziny sokołowatych znakomicie wywiązuje się z powierzonego jej zadania.
Tuż przed oblatywaniem Tosia siedzi na ręce sokolnika. Nic nie widzi, bo na głowie ma założony skórzany kaptur, tak zwany karnal. - Żeby za bardzo nie rozpraszało jej otoczenie - tłumaczy Kacper Brzóska.
Tosia się wierci, jest chyba nerwowa i najchętniej coś by zjadła. Zirytowana podgryza rękawicę właściciela. Na szczęście, rękawica jest solidna, dobrze chroni również przed sokolimi szponami.
Dochodzi godz. 11. Najbliższy samolot pojawi się dopiero około 13.30. Do tego czasu sokół w kapturze nie dostanie posiłku, ale nie znaczy to, że jest głodzony.
- Moje ptaki muszą trzymać kondycję, trzeba im dostarczać odpowiednią liczbę kalorii - tłumaczy Kacper Brzóska. - Z sokołami jest jak z bokserami. Jeśli nie mają odpowiedniej wagi, nie będą w stanie dobrze spełniać swoich zadań. Dlatego systematycznie je ważę. Tosia ma nieco ponad kilogram, ale ciężar zależy od wielu czynników, na przykład od pory roku. Zimą musi jeść więcej, ale nigdy nie tuż przed pracą. Wiadomo, że sportowiec przed zawodami się nie obżera. Z sokołami jest podobnie. Jedzenie dostają dopiero po oblocie pasa startowego.
Lotniskowe drapieżniki mają jadłospis niewyszukany, raczej prosty. - Generalnie drób, ale unikamy mięsa z hipermarketów - dodaje Kacper Brzóska. - Myszy? Nic podobnego. Te drapieżniki polują w locie, nie zniżają się do jakichś myszy, chyba że są wyjątkowo głodne. Najbardziej lubią jednodniowe kurczaki, dobrze zaserwować im je od czasu do czasu razem z dziobem i piórami - to tak zwana wypluwka. Pióra, dziób i sierść pomagają usunąć zmagazynowane w wolu resztki. Miejskie gołębie? Nigdy bym ich nie podał moim sokołom. Ptaki żyjące na ulicach są zazwyczaj chore.
Nieco ponad godzinę przed planowanym lądowaniem lub startem samolotu sokolnik idzie na płytę lotniska. Z Tosią, Hassanem, Arią, Anturią albo Horusem. Każdy z jego sokołów posiada obrączkę i specjalny nadajnik, który wysyła sygnały radiowe. To na wypadek, gdyby ptak zapuścił się za daleko i stracił kontakt wzrokowy z przewodnikiem. Sygnał nadajnika powinien być - według producenta - odbierany z odległości nawet 200 kilometrów. Kacper Brzóska wie, że to przesada: - Najwyżej ze 30 kilometrów. Producenci testowali przecież nadajnik na pustyni, a tam nie ma żadnych przeszkód.
Sokół zabity torebką
O przydatności nadajnika bydgoski sokolnik przekonał się w chwili, gdy uciekł Horus. Samiec nie dał się złapać przez trzy dni.
- Obserwowałem sygnał nadajnika, wreszcie wypatrzyłem Horusa na osiedlu Kapuściska - wspomina Kacper Brzóska. - Był oszołomiony miejskim gwarem. Siedział na szczycie bloku przy ulicy Sandomierskiej. Dostałem od spółdzielni klucz. Gdy już wdrapałem się na dach, Horus odleciał. Dopadłem go w Fordonie.
Nie zawsze jednak ucieczki drapieżników mają szczęśliwy finał. - Słyszałem o sokole, który upolował w mieście gołębia. Siedział ze swoją zdobyczą na ziemi, gdy dopadła go starsza pani, która oczywiście ujęła się za gołębiem i zabiła sokoła torebką.
Warto wiedzieć
Wielka dziura po kaczce
Kolizje z ptakami towarzyszą lotnictwu od początków jego istnienia. Pierwsza oficjalna wzmianka o tego rodzaju zdarzeniu pochodzi z roku 1912, z Long Beach w Kalifornii. Samolot Calbraighta Rogersa zderzył się z mewą, w wyniku czego maszyna uderzyła o powierzchnię wody, a pilot utonął.
W połowie stycznia tego roku, krótko po starcie z nowojorskiego lotniska La Guardia, samolot pasażerski „Airbus A320” lądował awaryjnie na rzece Hudson po zderzeniu ze stadem ptaków, które najprawdopodobniej spowodowały zatrzymanie obu silników maszyny. Nikt nie ucierpiał.
Skowronek opóźnił lot boeinga 737, który leciał z Łodzi do Nottingham. Ptak wpadł do silnika startującego samolotu, uszkadzając go...
Chwile grozy przeżyli pasażerowie podróżujący z Mediolanu do Warszawy. Na wysokości 2 tys. metrów w osłonę radaru uderzyła kaczka. Samolot bezpiecznie wylądował na Okęciu. Ucierpiał jedynie kadłub. Kaczka zostawiła pamiątkę w postaci prawie półmetrowej dziury.