Kiedy Cudna bierze w ręce kałasznikowa, wątpliwości pryskają. - Kobiety do armii się nadają - zapewnia Matka, choć nieraz przepłakała noc z tęsknoty za dziećmi. Co je tak ciągnie do munduru?
<!** Image 2 align=right alt="Image 115855" sub="Agata Groszyk ksywkę Matka dostała nie tylko ze względu na wiek (jest najstarsza), ale i z powodu faktycznego macierzyństwa. W malutkich Bezledach, pod granicą polsko-rosyjską, zostawiła 2,5-letniego Wojtusia i 10-letniego Bartka. Bardzo za chłopcami tęskni / Zdjęcia: Jacek Smarz">Elfki (od elewi, elewki) nie robią z tego tajemnicy. - Wojsko to gwarancja zatrudnienia i dobrej pensji. A my chcemy dobrze zarabiać - mówi Agnieszka Grażul, pseudonim Kazia. - Nie wiadomo teraz, jak to będzie z tymi emeryturami, ale wiadomo, że możliwość przejścia na nią w środku życia też kusi.
Wysoka brunetka o zielonych oczach to chluba kursu uzbrojenia Szkoły Podoficerskiej Wojsk Lądowych w Toruniu. Gdy po pierwszym miesiącu szkolenia spośród 97 elewów wybierano tego najlepszego, zwyciężyła ona. Przegoniła chłopaków, w tym własnego brata i 18 koleżanek. Dostała w nagrodę pióro i poczuła, że garnizon to jej świat. - Ma cechy przywódcze - mówią o niej inne elfki. Bez zazdrości, za to z respektem.
Matka nie do zdarcia
W izbie numer trzy widelce i łyżki ze wszystkich menażek patrzą w okno pod jednym kątem. Ze startego od szorowania szarego linoleum można by jeść, a na sztywno zasłanych łóżkach - postawić kawę. Przez pierwszy miesiąc elewi ćwiczą ścielenie na czas i biegają na piętro do tablicy informacyjnej, by sprawdzić, czy kąt wieszania ręczników jest zgodny z instruktażowym zdjęciem.
<!** reklama>- Paranoja? No, niby tak, ale dziś już o tym nie rozmawiamy - Agata Groszyk macha ręką. Ksywę Matka dostała nie tylko ze względu na wiek (jest najstarsza), ale i z powodu faktycznego macierzyństwa. W malutkich Bezledach, pod granicą polsko-rosyjską, zostawiła 2,5-letniego Wojtusia i 10-letniego Bartka.
Decyzja, by zostać zawodowym żołnierzem, nie przyszła łatwo ani jej, ani jej mężowi. Jest budowlańcem, dwa lata pracował za granicą. Ale chłopcy rosną, z jedną pensją trudno planować im przyszłość. A na kresach Warmińsko-Mazurskiego o dobrą posadę dla kobiety niełatwo. Przeważyły więc względy ekonomiczne. Etat w armii ma dać Matce i jej rodzinie bezpieczeństwo finansowe. Problemy zaczną się wtedy, gdy ten etat nie będzie blisko domu. No, ale z ciąganiem za sobą rodziny po Polsce musi liczyć się każdy żołnierz. Rodzice Agaty wyrzutów jej nie czynią. Wojsku oddali już trzech synów, którzy nie mają powodów do narzekań. - Dasz radę, siostra - zachęcali ją zresztą bracia.
<!** Image 3 align=right alt="Image 115855" sub="Dziadek Klaudii Budnej był zawodowym żołnierzem i wnuczkę rozpieszczał po żołniersku. „Żołnierz rano ćwiczy” - mówił i Klaudia ćwiczyła. „Żołnierz myje się w zimnej wodzie” - zarządzał i Klaudia chlustała sobie na twarz. I tak dziewczyna się do wojska przyzwyczaiła">Matka kursuje do Bezledów w każdy wolny weekend. - Dla mnie liczy się każda godzina z chłopcami. Opłaca mi się jechać choćby na jedną noc - mówi. Podróż trwa cztery godziny. Pociągiem do Olsztyna, potem prywatnym busem do Bartoszyc. Stąd odebrać musi ją mąż samochodem, bo dalej nic nie jedzie.
Kiedy Matka wpada do domu, przytula chłopaków i rzuca się w wir pracy. Pierze, sprząta, gotuje, co sobie tylko życzą. - Ona jest nie zdarcia. Działa jak automat, 24 godziny na dobę - mówi z podziwem Cudna, która w domu śpi do południa i generalnie „ma w nosie”. Ale Cudna nie ma dzieci.
- Mam wyrzuty sumienia, że jestem taką weekendową matką, że się od chłopców oddalam - mówi Matka. - Teraz powtarzam im: wytrzymajcie do lipca. Zresztą, najgorsze już za nami. Najcięższy był pierwszy miesiąc szkolenia, w trakcie którego nie wolno opuszczać nawet murów szkoły. Wtedy płakałam po nocach...
Klaudia Budna jest Cudna, bo... jest cudna. A przy okazji pseudo pięknie rymuje się z nazwiskiem. Blond włosy, niebieskie oczy, śnieżnobiałe zęby. Krew z mlekiem, jak to mówią starsi, którzy nadziwić się nie mogą, że „taka ładna dziewczyna i do wojska poszła”.
Więcej miejsca na kosmetyki
A dla Klaudii wychowanej w Olesznie koło Drawska Pomorskiego armia to środowisko naturalne. - Kiedy wyszłam z domu, gdzie nie spojrzałam, tam wojsko. Widziałam albo mury jednostki, albo żołnierzy, albo poligon - wspomina. Jako nastolatka polubiła surviwal, noce spędzane z kumpelami na męskich zmaganiach w terenie. - Poza tym, był dziadek...
<!** Image 4 align=right alt="Image 115855" sub="Godzina 5.45 - pobudka. Potem 10 minut na wizytę w WC, ubranie się i pościelenie łóżka. Dla żółtodziobów to dramat, dla elfek po pół roku szkolenia - pryszcz. Broń też nie ma dla nich tajemnic">Dziadek był zawodowym żołnierzem i wnuczkę rozpieszczał po żołniersku. „Żołnierz rano ćwiczy” - mówił i Klaudia ćwiczyła. „Żołnierz myje się w zimnej wodzie” - zarządzał i Klaudia chlustała sobie na twarz. Nie przewidział tylko, że żołnierz będzie chodził do solarium (tak, da się wyskoczyć po szkole!) i malował oczy. Ostatni nabytek wnuczki to tusz Max Factor gwarantujący efekt sztucznych rzęs. A co!
Dbanie o urodę żołnierzowi nie szkodzi, czego chodzącym dowodem jest Cudna i reszta elfek. To one wymyśliły, jak przemycić błyszczyk do ust na poligon w masce przeciwgazowej. One przyzwyczaiły kolegów do tego, że potrzebują więcej miejsca na kosmetyki. „Te wasze rossmany” - mówią o ich półkach chłopacy.
Polska armia nie ma osobnego regulaminu dla kobiet. Jeśli chodzi o wygląd, przepisy są te same dla obu płci. Z biżuterii dopuszczalne są obrączka i sygnet (w przypadku kobiety przyjęło się mówić o pierścionku zaręczynowym). Fryzura ma być gładka. Kwestii tuszu do rzęs regulamin nie porusza.
- Mundury też mamy identyczne, jak mężczyźni. Żadnych wcięć w talii, wypustek w biuście - podkreśla Kazia. - Według naszych kolegów, to dobrze. Kiedyś nam powiedzieli: „dobrze, że nosicie takie mundury i tych waszych kształtów nie oglądamy”.
- Mnie się wydaje wręcz, że od tyłu to jak chłopak w tych portkach wyglądam - mówi Matka. Szczupła, drobna, krótko ostrzyżona. W wojsku się nie maluje, ale jak przyjeżdża do domu - odreagowuje. - Obiad nawet pichcę w makijażu - śmieje się. A tak serio, gdyby miała coś w garderobie zmienić, to życzyłaby sobie sandałów. Ciężkie „glany” są za zimne zimą, za gorące latem. - Niepraktyczne buty - ocenia.
Bez dżentelmeńskich gestów
- Dziewczyny spisują się wyśmienicie. Są jeszcze ambitniejsze od chłopców, sumienne i obowiązkowe - wystawia uczennicom opinię dowódca kursu, chorąży sztabowy Wiesław Kozioł.
Ile za tą pochwałą kryje się potu, zaciśniętych zębów, a nawet łez, wiedzą tylko one. Bo niby normy sprawnościowe mają łagodniejsze niż koledzy, ale dryl identyczny. Zamiast trzech kilometrów, biegają kilometr, ale jeśli chodzi o rozkład służb, podejście do obowiązków i inne elementy garnizonowego życia, taryfy ulgowej nie ma. Nikogo też nie interesuje, czy któraś akurat ma okres. Ból w wojsku jest bólem, kiedy potwierdzi go na papierze lekarz. Od tego są procedury. Czy ciebie boli brzuch, czy chłopaka noga - historia ta sama. Jeśli żołnierz potrzebuje pomocy, zgłasza się do gabinetu i medyk decyduje, co i jak. Podpaski zabiera się na poligon i nikomu nie opowiada, co pod pasem piszczy.
Godzina 5.45 - pobudka. Potem 10 minut na wizytę w WC, ubranie się i pościelenie łóżka. Dla żółtodziobów to dramat, dla elfek po pół roku szkolenia - pryszcz. Matka wstaje nawet 20 minut wcześniej, żeby kawę spokojnie wypić. Dalej rozruch poranny i dopiero czas na toaletę poranną. Śniadanie, zajęcia, obiad, służba i tak dalej. O 21.45 - capstrzyk.
- Na początku zachodziłyśmy w głowę, co będziemy robić przed godz. 22 w łóżkach. Ale już po tygodniu szkolenia problem znika. Przykładasz głowę do poduszki i momentalnie zasypiasz - mówią dziewczyny.
Pewnie, są w armii mężczyźni, którym obecność płci pięknej przeszkadza. Bo niby po co się pchają, skoro to męska sprawa? Zawsze będą przynajmniej trochę słabsze fizycznie, mniej wydolne. Inni nie krytykują, tylko patrzą pobłażliwie. Mają za paprotki. Takie, co to naprawdę na niewiele się zdadzą, ale idealnie robią za dekoracje. - Takiego myślenia w kilka lat się nie przeskoczy - mówi Cudna.
W toruńskiej szkole o ulgowym traktowaniu dziewczyn nie ma jednak mowy. - Fajnie, że są, ale dżentelmeńskich gestów im nie fundujemy. Jeśli ja coś zrobię za dziewczynę, ona później zrobi coś za mnie. Jak wśród kumpli - krótko wykłada Ściema, którego spotykam w palarni.
Ciepła posadka? To nie dla mnie
Jest w obecności kobiet jeszcze coś takiego trudnego do zdefiniowania, co wyraźnie zmienia klimat w garnizonie. - Chyba łagodzimy obyczaje - mówi z namysłem Agnieszka. - Przy nas koledzy jednak się hamują, bardziej uważają na to, co mówią i robią.
Idealny scenariusz na przyszłość? U Matki to jasne: najpierw obiecane Bartkowi wakacje w górach („synku, odliczaj dni do końca lipca”), potem etat jak najbliżej domu. Czuje, że musi odrobić zaległości szczególnie ze starszym synem.
Kazi do pieluch i garów niespieszno. Oczywiście, całkiem prawdopodobne, że się mąż w mundurze zdarzy. Ale parcia żadnego nie ma. Na razie wszystko wskazuje na to, że absolwentka informatyki w zarządzaniu i szkoły podoficerskiej będzie robić wojskową karierę.
A Cudna? Mówi, że od dawna nosi w sobie jakąś taką gotowość na wszystko. - Misja zagraniczna? Nie wykluczam. Nie przyszłam tu marząc o ciepłej posadce.
* * *
„Podoficerka” w Toruniu przeżywa w tym roku prawdziwe oblężenie. Z jednej strony całą parą szła kampania zachęcająca młodych do wojskowej kariery, z drugiej - nadszedł kryzys. MON zmuszane do oszczędności obcięło szkole liczbę miejsc z 97 do 37. Pod koniec marca w kancelarii leżało już prawie tysiąc podań od kandydatów, w tym kilkaset od kobiet.
Mundur miały założyć najlepsze. Niestety, wiadomość z ostatniej chwili jest taka: Ministerstwo Obrony Narodowej całkowicie odwołało nabór do szkoły. Powodem jest redukcja sił zbrojnych RP.