https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek jak tapczan z Ikei

To on był tym magikiem, od którego wszystko się zaczęło. I choć różni mędrcy będą dowodzić, że niekoniecznie, to dla mnie sprawa jest jasna.

To za sprawą zmarłego w minionym tygodniu Henninga Mankella i jego komisarza Wallandera świat ukochał skandynawski kryminał. I przy okazji odkrył, że powieści kryminalne to wcale nie muszą być czytadła, których przyzwoity inteligent nawet nie tyka.

Skandynawowie, kiedy spytać o ojców założycieli ich kryminalnego boomu wymieniają zwykle parę Sjowall - Wahloo, tę od “Śmiejącego się policjanta”, świat zwykle podnieca się Larssonem i jego “Millenium” , bo to był rzeczywiście spektakularny sukces. Ale to Mankell, jego książki i ich ekranizacje (choćby ta brytyjska z Kennethem Branaghem) sprawiły, że zalała nas skandynawska fala. Swoją drogą im ta fala robiła się szersza, tym była słabsza, no ale tak to z falami bywa.

Pamiętam, kiedy na początku lat 90. książki o Wallanderze pojawiły się w Polsce. Rynek mieliśmy wtedy opanowany przez precyzyjne, jeśli chodzi o intrygę, ale prościutkie i bezduszne, taśmowe kryminały amerykańskie oraz rodzimą wariację kryminałów straszno-śmiesznych. A tu nagle dostaliśmy rozprawki o społeczeństwie zmiksowane z balladami o zwykłych ludziach. Takie to było ciekawe, że momentami zapominało się o samym śledztwie, szczególnie, że zwykle było wyjątkowo nieamerykańskie. Wallander siedział i myślał, funkcjonowały skandynawskie procedury, a policjanci co parę stron przesiadywali na długich zebraniach. Ale przede wszystkim dostawaliśmy opowieść o kraju, który mając bardzo szczególny etos zderzył się z wyzwaniami przełomu tysiącleci, od imigracji po globalizację. I zaczął się zmieniać z dnia na dzień. No a przebudzenie ze skandynawskiego snu, dla takich ludzi jak Wallander, było bolesne. Zwłaszcza, że przy okazji zmian, z idealnego społeczeństwa i wspaniałego państwa też zaczęły wyłazić różne zmory. Pierwsze książki były znakomite, choć od strony literackiej czytało się je tak sobie, zważywszy na dosyć zabawne zamiłowanie Mankella do krótkich zdań prostych, z których układał całe akapity. No ale tak musiał myśleć Wallander.

Późniejsze lata Mankella to z jednej strony jego polityczno-ideologiczne fascynacje, żeby nie powiedzieć odjazdy. Te ostatnie książki czytałem już więc z lekkim zadzwieniem. I pewnie gdybym od nich zaczął, to przygodę z jego dziełami skończyłbym szybko. Z drugiej strony mieliśmy naprawdę przejmujący schyłek życia Wallandera, z tymi chwilami, kiedy zaczął zanurzać się w chorobie Alzheimera. Kiedy wiedzieliśmy już, że stamtąd nie wróci. I zniknie, jak jego Szwecja.

Henninga Mankella nie dotknęła choroba Alzheimera, tylko nowotwór. Miał 67 lat i niesamowite życie za sobą. Gdy miał 16 lat rzucił szkołę i został marynarzem, a ostatnimi laty pomieszkiwał w Mozambiku. No i stał się prawdziwym symbolem Szwecji. Jak saab czy tapczan z Ikei.CP

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski