Krzysztof Brejza tak się zaszył w Warszawie, że na długie miesiące zapomniałem, iż Ryszard Brejza, prezydent Inowrocławia, ma syna. Czasem jakiś faks do redakcji przyszedł, że pan poseł PO złożył interpelację albo zapytanie. O ile jednak wieści o tym przychodziły od wielkiego dzwonu, o tyle w interpelacjach Krzysztof Brejza, niczym renifer Rudolf, trząsł raczej małymi dzwoneczkami. Ale doczekał w końcu swoich pięciu minut.
Zafundowali mu je... pedofile w przeklętej sieci internetowej TOR, która zebezpiecza użytkowników przed identyfikacją. Pedofile otóż przerzucają się tam pomysłami, jak skompromitować naszego polityka, apelującego o skuteczniejsze sposoby walki z dewiantami „w wirtualu”. Te pogaduszki podsłuchali z kolei dziennikarze i zatarli dłonie. Jest konflikt, jest bohater, jest szwarccharakter, jest zagrożenie. Czyli jest news. Poseł stanął na wysokości zadania. Powiedział, że chcą go zastraszyć, że boi się o rodzinę, ale jako bohater zastrzega, iż ani nie wycofuje się z walki z pedofilią, ani nie żałuje, że złożył taką interpelację. Dumny jestem z naszego dzielnego krajana. Choć nie drżę o niego. Jako dziennikarzowi grozili już mi, nie tylko z Internecie, szalikowcy kilku klubów, hazardziści, złodzieje samochodowi tudzież cała czereda indywiduów i indywidualistów różnych profesji.
<!** reklama>Zapewne większość z nich była mniej niebezpieczna niż pedofile, ale też nie miałem, w przeciwieństwie do posła Brejzy, możliwości schowania się pod skrzydełko Prokuratury Krajowej (poseł złożył do niej zawiadomienie z żądaniem ścigania oszczerców w sieci) i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (poseł poprosił ją o zapewnienie ochrony). Swoją drogą, trochę ma chłop pecha: raz się wychylił i od razu wszedł pod muszkę. Na pociechę może sobie Brejza westchnąć: „Szczęście, że nie jestem Berlusconim”.
* * *
Bliższym niż premier Włoch wzorcem osobowym dla Krzysztofa Brejzy mógłby się stać prezydent Bydgoszczy - też w końcu wystawiający się na ataki, nie tylko kibiców Zawiszy. Kiedy po zamachu katedrą na Berlusconiego „Express” zajął się zagrożeniem dla bydgoskich VIP-ów i ich ochroną, usłyszeliśmy wszak, że Konstantego Dombrowicza nie chroni nawet wierny jak Luśnia i postawny jak Podbipięta doradca: Bogdan Dzakanowski. To chyba plotka. W końcu Dzakanowski musi od czegoś być. Za to wojewody na pewno ciałem nie zasłoni jego rzecznik, Piotr Kurek. Jak wielu mężów mizernej postaci, Kurek doskonale opanował sztukę obrony językiem - siebie i szefa. „Wojewoda dałby radę niejednemu” - zapewnia buńczucznie rzecznik i ta deklaracja pasuje do wizerunku superurzędnika z krzepą sztangisty, w jakim gustuje szef Kurka. Bydgoszczanie pewnie jednak woleliby, by wojewoda dał radę jednemu - marszałkowi Całbeckiemu, przyciągając większy kawałek unijnego tortu nad Brdę.
* * *
Gdy nie można poważnie liczyć na muskuły doradcy, zawsze można sobie sprawić psa. Niekoniecznie pitbulla i wcale nie za grube pieniądze. Wataha, która w październiku koło ronda Kujawskiego w Bydgoszczy pogryzła 40-letnią kobietę, nie składała się ponoć z potomków psa Baskerville’ów, lecz z marnych i w większości cherlawych kundli. Miesięcznie w mieście wyłapuje się takich włóczykijów kilkadziesiąt - w listopadzie, na przykład, było ich 61. Większość z nich trafiła do schroniska i teraz czeka na nowego pana, któremu będzie mogła doradzać w sprawach ochrony. W tym samym okresie do straży miejskiej wpłynęło 20 skarg na właścicieli psów, którzy puszczają je ze smyczy i bez kagańca. I jest to liczba, w skali dużego miasta, lekko śmieszna. Świadczy o tym, że miłość Polaka do Burka jest tak głęboka, że woli kręcić piruety na jego kupach, przeżywać palpitacje serca, gdy ten pysk na niego w parku rozedrze, zamieniać się w słup soli, gdy czarny nos zechce nas obwąchać, ale nie donieść na psiego terrorystę i jego pana. Żebyśmy tak żony kochali...