Stolica Pałuk. Dotychczas raczej spokojne miasteczko. Jednak w ostatnim czasie widziane głównie ze złej strony. Symbol zepsucia? Dowód tezy o kryzysie rodziny? Czy przykład tego, jak bezradne są w Polsce instytucje wychowawcze?
<!** Image 2 align=none alt="Image 166324" sub="Żnin, miasteczko ponadczternastotysięczne, typowa wielkopolska prowincja. Od pół roku na oczach całej Polski zmaga się z dramatami, które prawem serii dotykają jego mieszkańców. / Fot. Piotr Schutta">Na niewielkim lodowisku niedaleko sądu kołysze się kilka sylwetek. Dwóch wyrostków zajęło ławkę nieopodal. Wyciągają papierosa i palą na spółę. Jeden chodzi do zawodówki, drugi uczy się w ekonomiku, lecz bardziej niż naukę kochają imprezy. Teraz jednak cierpią...
- Zimą ni ma nic. Chce pan wiedzieć, jaki jest Żnin? To jedno wielkie g... Lepiej niech pan przyjedzie latem - mówi ciemnowłosy, chudy młodzian nie przestając szurać butem w piasku. Opowiada, jak spędza ferie: - Wstaję, idę na miasto, wracam, siadam do kompa i gram w strzelanki.
<!** reklama>- A browara można wypić w każdej bramie - mruczy jego kompan.
Zaciągają się na zmianę papierosem i wracają do kontemplowania pustki przed sobą. Nagle jeden z nich się ożywia:
- O! Idzie gwałciciel
- mówi ciemnowłosy wskazując brodą kierunek. Chodnikiem sunie kilkunastoletni młodzieniec. Krok luźny, amortyzowany w kolanach, chód pewny, akcentowany wyrzutem ramion na boki. - Ten był w pierwszej grupie. Normalnie se chodzi. A co pan myśli? Żaden z nich nie siedzi. Aż wstyd się przyznać, że się ich znało.
- Z jednym się nawet przyjaźniłem - cedzi przez zęby drugi chłopak i oddaje koledze papierosa. - Jego rodzice też są winni, bo mu na wszystko pozwalali. Nie miał żadnych szlabanów - dodaje chłopak.
<!** Image 3 align=none alt="Image 166324" sub="Tygodnik Dominika Księskiego „Pałuki” jako pierwszy ujawnił sprawę gwałtów z udziałem młodzieży ze żnińskich szkół / Fot. Piotr Schutta">O gwałtach można by długo. Od czerwca aż do jesieni ub.r. miasteczko żyło informacjami o bezwzględnych młodych gwałcicielach i ich młodziutkich ofiarach. Wszystko opisały lokalne „Pałuki” i gazety ogólnopolskie z tygodnikiem „Polityka” na czele. Z drastycznymi szczegółami, bo po drugim gwałcie prokurator Wojciech Jabłoński postanowił zatrząść sumieniem miejscowej społeczności i przekazał mediom więcej drastycznych szczegółów niż zazwyczaj. Łącznie ze zdjęciem z miejsca przestępstwa. Niektórym obywatelom to się nie spodobało, a innym było mało, żądali publicznego wskazania palcem wszystkich podejrzanych.
- Część czytelników krytykowała nas, że żerujemy na sensacji. Ale opublikowaliśmy te detale w takim samym celu, w jakim ujawniła je prokuratura - mówi Dominik Księski, twórca i wydawca lokalnego tygodnika „Pałuki” istniejącego na rynku od 20 lat. Typ intelektualisty, niewysoki, lekko zgarbiony, wiecznie w swetrze i turystycznych butach, miłośnik gór.
- Po tych wydarzeniach zadzwonił do mnie kolega z Bydgoszczy i zażartował, żebym nie podawał w schronisku, gdy będę się meldował, że jestem ze Żnina. Zrobiło mi się przykro - dodaje Księski. Z niesympatycznym obrazem swojego miasta, przedstawianym przez media wydawca „Pałuk” nawet nie próbuje się ścierać. Bo z czym? Z faktami?
Grupy gwałcicieli były dwie. Pierwsza skrzywdziła 16-latkę. Druga zaatakowała dwukrotnie: 13-latkę i 14-latkę, koleżanki z gimnazjum (w miasteczku mówi się, że co najmniej jeszcze dwie dziewczyny zostały zgwałcone). Ci drudzy są w schroniskach dla nieletnich, a proces tych pierwszych już się rozpoczął. Odpowiadają z wolnej stopy, swoją ofiarę mijają na ulicy.
- Ciekawe, że żaden z tych chłopaczków nie zdaje sobie sprawy z tego, co zrobili - mówi prokurator Jabłoński, wysoki, silny mężczyzna, tak zwany męski typ. Jedna z gazet napisała o nim, że taki twardziel, a głos mu drżał, gdy przekazywał informację o gwałtach. Nie tylko to działo się w ubiegłym roku w rejonie podległym Jabłońskiemu. Zabójstwo ze zgwałceniem dorosłej kobiety, morderstwo w domu pomocy społecznej, sprawa ojca, który usiłował zabić córkę.
<!** Image 4 align=none alt="Image 166324" sub="Przez Żnin przewinęło się ostatnio mnóstwo dziennikarzy z całej Polski. Tylu kamer telewizyjnych mieszkańcy nigdy wcześniej nie widzieli. ">- I to wszystko tydzień po tygodniu. Żnin to spokojne miasteczko, powiat też, ale czasami zaskakuje - mówi prokurator. Słowa cedzi powoli, jakby każde ważyło pół tony. Rok 2010 zaskoczył wszystkich, bo po zabójstwach były gwałty, po nich
„zwyrol”. A ostatnio pedofil.
Zboczeniec pochodził wprawdzie z Olsztyna, ale to w Żninie upolował sobie jedną z ofiar i znowu w Polskę poszła informacja o dewiacji, ze stolicą Pałuk w tle.
Z wysokości wieży kościoła świętego Floriana miasteczko wygląda jakby spało. Widać dachy szkół. W prawie każdej z nich można znaleźć któregoś z szajki gwałcicieli. Widać dachy kamienic. W kilku z nich przemieszkiwał kolejny miasteczkowy antybohater. Ostatniego numeru „Polityki”, w którym napisano o nim „ten zwyrol Sebastian Sz.”, nie można już kupić. Normalnie tygodnik długo leży na półkach. Nie tym razem.
Historia oprawcy dzieci, 28-latka, który jest podejrzany o zakatowanie swojej 2-letniej córeczki Wiktorii (8 lat temu znęcał się nad synkiem niemowlakiem) obiegła całą Polskę, tak jak sprawa gwałtów. Żyły tym wszystkie pisma, Internet i wszystkie stacje telewizyjne oraz radiowe.
Przy ulicy 700-lecia, przed zielonkawą kamienicą znicze już nie stoją. Wszystko dokładnie posprzątano. Miasto chyba chciałoby zapomnieć o tym, że wychowało dewianta Sebastiana Sz. O gwałtach też nikt nie chce już pamiętać. Jesienią ubiegłego roku Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna w Żninie z panią wiceburmistrz na czele zwołała zespół interwencyjny. W pięciu obszernych punktach wyliczono działania profilaktyczne, którymi miały być natychmiast objęte dzieci w szkołach, rodzice i nauczyciele. Falowo, całościowo, cyklicznie itp., itd. Kuratorium oświaty w Bydgoszczy chciało nawet zaprosić specjalistę z Wrocławia, by przeszkolił nauczycieli. Ile z tego wykonano?
Dziś pani wiceburmistrz jest nieuchwytna (wiadomo ferie). Do naszego reportera dzwoni za to pani wizytator z kuratorium i bez zająknięcia wylicza rozmaite
„formy oddziaływań”,
jakimi objęto szkoły w Żninie. To znaczy miano objąć. Szczegółów, czyli co faktycznie wykonano, oczywiście nie zna, odsyła dalej. Dzwonimy po żnińskich instytucjach. Okazuje się, że były: godzinne pogadanki ze specjalistami, lekcje wychowawcze i tzw. ewaluacja programu wychowawczego (rodzicom rozdano ankiety podczas wywiadówki, ale jak zwykle przyszła ich garstka, więc wiadomo, ile takie badanie jest warte). Nie było: reklamowanych warsztatów z rodzicami - bo rodzice się nie zgłosili; diagnozy programu wychowawczego z prawdziwego zdarzenia - bo szkoły i miejscowa poradnia pedagogiczna zrobiły to po swojemu; szkolenia pedagogów - nie wiadomo dlaczego nie ściągnięto specjalisty z Wrocławia (urzędnik odpowiedzialny za to jest w górach, bo są ferie). I tak dalej.
- To tylko tak się wydaje, że w małym miasteczku wszyscy o wszystkich wiedzą. Tu problemy są jeszcze bardziej kamuflowane, a ta wiedza jest powierzchowna - nie ma złudzeń ks. Stanisław Talaczyński z parafii pw. NMP Królowej Polski w Żninie. Przy parafii działa, m.in., stowarzyszenie małżeństw, ksiądz zaproponował więc, że ściągnie do miasta wypróbowanych specjalistów z Poznania, by poprowadzili
zajęcia z uczniami i ich rodzinami.
Koszt? Około 4 tys. zł. Odzew gminy? Nie ma pieniędzy.
Kilka dni temu zebrał się w Żninie kolejny zespół specjalistów, który miał zastanowić się, co dalej ze sprawą Wiktorii i podobnymi przypadkami. Rzeczniczka praw ofiar z Torunia, Mariola Tuszyńska, zapytała miejscowego komendanta policji, ile w 2010 r. założono niebieskich kart (dla ofiar przemocy). Zaskoczony pytaniem Piotr Stachowiak odparł, że kilkanaście. Jeden ze wścibskich uczestników nasiadówki sprawdził nazajutrz w komendzie wojewódzkiej: niebieskich kart w Żninie i okolicach było prawie 400!: - Wstyd - mówi anonimowo naszemu reporterowi. - Coś złego w tym Żninie się dzieje.
Fakty
Koniec zamiatania pod dywan
2010 r. i początek tego roku to pracowity czas dla żnińskiej prokuratury i sądu (nie chodzi o statystykę, lecz o ciężar gatunkowy spraw); ciekawy czas dla mediów lokalnych i ogólnopolskich - to, co się w Żninie działo, trafiało na pierwsze strony gazet i do głównych wydań telewizyjnych wiadomości. Najpierw gwałty zbiorowe z udziałem młodzieży gimnazjalnej i ze szkół średnich, a potem dewiant znęcający się nad swoimi dziećmi. W taki sposób Żnin objawił się dwukrotnie w krótkim czasie. Nie jest to jednak wina mediów. Dzięki nim zaistniały publicznie problemy, które do tej pory zamiatano w miasteczku pod dywan.