Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bydgoszczanka śpi na przystanku pod dworcem, 600 metrów od domu. Matka przynosi jej jedzenie

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
Schizofrenia paranoidalna niszczy chorego, ale też jego rodzinę
Schizofrenia paranoidalna niszczy chorego, ale też jego rodzinę Piotr Krzyżanowski/zdjęcie ilustracyjne
Młoda kobieta śpi na dworcu. Mama przynosi jej obiady i ubrania. - Namawiam córkę, żeby wróciła i się leczyła, ale ona nie chce. Choroba tak ją zamknęła w sobie - mówi matka.

Polskę od morza do gór zwiedziłyśmy we dwie. Dbałam o jej wykształcenie. Fajne ciuchy też jej kupowałam. Stać nas było, bo miałam dobrą pracę na wysokim stanowisku – zaczyna pani Aniela. - Julka była przed 30-tką, gdy wszystko zaczęło się jej sypać.
Matka w życiu się nie spodziewała, że córkę dotknie choroba. - Sama ją wychowywałam. Z jej ojcem rozstałam się, jak mała skończyła rok. Starałam się, żeby nie cierpiała z tego powodu. Dużo czasu jej poświęcałam, chociaż pracowałam też sporo. Miałyśmy bardzo dobry kontakt.

Julia się usamodzielniła. Wybrała studia pedagogiczne. Poznała chłopaka. Po roku wynajęli razem mieszkanie, też w Bydgoszczy. Przebąkiwali o ślubie. Dziewczyna pracowała najpierw jako kierowniczka sklepu, potem w biurze. - Córka zaczęła dziwnie się zachowywać. Stała się podejrzliwa, nerwowa. Źle spała. Słyszała odgłosy, których my nie słyszeliśmy. Widziała ludzi, których nikt nie dostrzegał.

Lekarze postawili diagnozę: schizofrenia paranoidalna. To choroba, pełna urojeń i halucynacji. Julka wychodziła na prostą. Przyjmowała leki, chociaż zdarzały się gorsze dni. Wkrótce dziewczynie związek się rozpadł. 10 lat ze sobą byli. Chłopak prawdopodobnie nie dźwignął ciężaru choroby dziewczyny. Zostawił Julkę dla innej.

Julię przybiła ta zdrada. Zaczęła mieć kłopoty w pracy. Wkrótce ją straciła. Wróciła do domu matki. Była na jej utrzymaniu. W głowie córki działo się coś złego. Przykładowo: chciała usmażyć mięso na obiad. Włożyła je na patelnię, włączyła kuchenkę gazową i wyszła na dwór. Dzięki Bogu, że do wybuchu gazu nie doszło.

Młoda kobieta spędziła trzy miesiące w szpitalu psychiatrycznym. Po wyjściu bywało raz lepiej, raz gorzej. Zrywała się nocą z łóżka. Myślała, że ktoś chce ją zabić albo śledzi. Stała się agresywna.

- Zaczęłam się jej bać - przyznaje rodzicielka. - Nie biła mnie, ale próbowała się rzucać. Wzywała policję na mnie. Żadne jej zgłoszenia się nie potwierdziły. To nie Julka próbowała mnie niszczyć, tylko jej choroba.

Ośrodek dla kobiet

Matka odetchnęła, gdy córka zamieszkała w ośrodku dla kobiet, też w Bydgoszczy. Tam Julka miała czuć się bezpieczniej, zresztą matka u siebie również. Młoda kobieta spędziła w placówce cztery ostatnie lata. - Mogłam ją odwiedzać, a ona mnie. Na początku nawet jej się podobało w ośrodku. Później zaczęła dawać się we znaki. Budziła współlokatorki i personel, krzycząc w środku nocy. Nawet nie krzyczała, a wyła. Przestała sprzątać w swoim pokoju. Bałaganiła, robiła innym po złości. Na początku bieżącego roku Julkę wyrzucono z placówki.

Nie wróciła do matki. Stała się bezdomna. - Zamieszkała na przystanku, około 600 metrów od naszego mieszkania - dopowiada pani Aniela. - Sama koczuje. Dziewiąty miesiąc tam jej mija. Nie chce wrócić do domu. Odmawia podjęcia leczenia. Śpi na kocu, który dawno temu jej podarowałam. Nosi ubrania ode mnie. Parę rzeczy trzyma w plecaku. Prawie codziennie zanoszę jej jedzenie i picie. Bierze, ale podejrzewa, że jest zatrute. Nie pozwala mi podejść do siebie. Czasami do niej mówię, a ona nie reaguje. Zawiesza się. Stała pomoc specjalisty potrzebna. Ona na żaden pobyt w szpitalu się nie zgadza. Jestem bezradna. Policja i inne służby też. Skoro ona odpowiada im prawidłowo, jak się nazywa, to uznają, że kontaktuje. A skoro kontaktuje, to jest zdrowa. Zdrowej nie trzeba pomóc. Nie zwracają uwagi na szczegóły, chociażby na to, że stopy sobie odparzyła, gdy w 30-stopniowym upale nosiła cztery pary skarpet i nie dała ich sobie zdjąć.

Od dnia wyrzucenia z ośrodka Julia w domu była dwa razy, na parę godzin. - W tym raz przyszła się wykapać. Weszła do wanny i siedziała cztery godziny w zimnej wodzie. Nie chciała otworzyć drzwi. Teraz, o ile się w ogóle myje, to wodą z hydrantu. Nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Przecież bezdomni albo chuligani mogą ją wykorzystać.
Matka litowała się nad córką i przekazywała jej pieniądze. - Przestałam, bo ona rozdawała je obcym ludziom.
Julce przed laty przyznano grupę inwalidzką. - Dostawałaby zasiłek, gdyby miała stałe miejsce pobytu, a ona go nie posiada - wyjaśnia pani Aniela.

Wolna wola

- W tym przypadku nie znajdziemy rozwiązania, które przyniesie natychmiastowe efekty, diametralnie zmieniając prowadzony przez 37-latkę tryb życia - mówi Marta Frankowska, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bydgoszczy. - Pracownicy zawodowej służby socjalnej mogą podejmować działania wyłącznie w ramach Ustawy z dnia 12 marca 2004 roku o pomocy społecznej, w której środki przymusu, nakazu czy wywierania presji na beneficjenta są niedozwolone. Naszym zadaniem jest umożliwienie osobom przezwyciężanie trudnych sytuacji pod warunkiem wyrażenia woli współpracy z zawodową służbą socjalną.
Działania, w tym te z zakresu specjalistycznego wsparcia, które kierowane są do osób mogących samostanowić o sobie, prowadzone są za zgodą strony wnioskującej. Wraz z osiągnięciem pełnoletniości, nabywamy całkowitą zdolność do czynności prawnych. Jeśli beneficjent nie zgadza się, pracownik socjalny musi zaakceptować jego decyzję. Gdy osoba, np. wskutek choroby psychicznej, nie jest w stanie kierować swym postępowaniem, a decyzje przezeń podejmowane bezpośrednio narażają ją na utratę zdrowia lub życia, powinniśmy jak najszybciej podjąć kwestię ubezwłasnowolnienia. Niekiedy tylko tak jesteśmy w stanie uchronić interesy bliskiej nam osoby. Decyzję o ubezwłasnowolnieniu osoby fizycznej na wniosek podejmuje sąd. Sędzia także ma prawo uchylić ubezwłasnowolnienie, gdy ustaną przyczyny, dla których zostało ono orzeczone, np. kiedy stan danej osoby poprawi się. Pracownicy socjalni i inni przedstawiciele służb pomocowych nie mogą zmusić osoby bezdomnej, by ta zamieszkała w schronisku. Oznaczałoby to naruszenie jej praw do wolności i samostanowienia.

Rodzinna tajemnica

Pani Aniela, teraz już emerytka, złożyła do sądu wniosek o ubezwłasnowolnienie Julii. Czeka na rozprawę.
-Czasem się zastanawiam, czy może córka po swoim tacie odziedziczyła chorobę, a ja nawet nie wiedziałam, że on na nią cierpi. Już się nie dowiem, bo on zmarł - kończy matka.

PS. Imiona bohaterek zostały zmienione.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Bydgoszczanka śpi na przystanku pod dworcem, 600 metrów od domu. Matka przynosi jej jedzenie - Gazeta Pomorska