Władza to ma klawe życie. Raz na cztery lata pokaże się na ulotkach, jakieś ogłoszenie do gazety da, jakiś plakat na płocie przybije, rękę ściśnie, po plecach poklepie, wstęgę przetnie i już tylko czekać, aż lud do urn pójdzie, krzyżyk przy nazwisku postawi i kolejne cztery lata spokojnej pracy ma się jak w banku.
<!** Image 2 alt="Image 159065" sub="Wybory ograniczają się do postawienia krzyżyka na karcie do głosowania. Później część wyborców zapomina na kogo głosowała i dlaczego Fot. Renata Napierkowska">Bo mnie z pracy można zwolnić, Ciebie, szanowny Czytelniku, pewnie też, ale takiego radnego, wójta, burmistrza czy prezydenta to żadna siła ze stołka nie jest w stanie ruszyć. Mało tego. Za swoją „posługę” władza co miesiąc pieniądze dostaje. I to wcale niezłe, bo jak sobie w wolnej chwili oświadczenia majątkowe w Internecie przeglądam, to żałuję, że też od czasu do czasu komuś prawicy nie ścisnę, czegoś nie obiecam, czegoś nie napiszę i te 150 głosów, które u nas potrzebne są, by do Rady Miejskiej się dostać jakoś zbiorę. Bo u nas nawet, jak ktoś nie chce w polityce pieniędzy, to je dostaje. I można diet się zrzec, a i tak mądrzejsi wstaną i powiedzą, że muszę je wziąć. Nawet jeśli się później okazuje, że niesłusznie i że za dużo brałem, to też oddawać nie muszę. Więc wszyscy biorą. A jak biorą, to muszą i wydawać. Nic więc dziwnego, że później, pod koniec kadencji, w portfelu pusto i trzeba kombinować, skąd tu na plakacik albo ulotkę wziąć. Niektórzy się więc zapożyczają, bo władza jak magnes do tego stołka ich ciągnie, a niektórzy sami dostaną. Na przykład za niewykorzystany urlop. W naszym kraju ktoś tak śmiesznie wymyślił, że nie każdy na urlop może pójść, ale każdemu za to jakieś pieniądze później trzeba zapłacić. Nie wiem, jak jest w innych miastach czy częściach kraju, ale gdy czytam, jaki to ekwiwalent za niewykorzystane wolne dni przysługuje naszej lokalnej władzy, to mi tak jakoś dziwnie na duszy się robi. Bo ja też kiedyś miałem 105 dni zaległego urlopu, ale jakoś nie wpadłem na pomysł, by pójść do kasy i odebrać „co mi się należy”. Może dlatego, że jak mówi stare przysłowie: „Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie”.
<!** reklama>Ale niektórzy odbierają. Bo muszą. Obiecują więc, co im tylko ślina na język przyniesie. Że bezrobocie będzie mniejsze, że drogi równiejsze, że podatki niższe. Później, gdy już swoje nazwisko na listach „wybrańców” zobaczą, doznają nagłej amnezji i zarzekają się, że w życiu niczego nie obiecywali. Ale od czego są wyborcy. Oni pamiętają, dlaczego na kimś krzyżyk postawili. I pilnują. Dlatego dzisiaj rozpoczynamy plebiscyt, który każdemu wyborcy pozwoli ocenić kandydata, na którego ów krzyżyk postawili cztery lata temu. Czekamy więc na pochwały, nagany, oceny i opinie. Czekamy na głosy, kto może znów na płocie zawisnąć, a kto do tego płotu nie powinien się nawet zbliżać.
Czekamy na Sygnały
- Codzienne dyżury redakcyjne tel. 52-355-16-51, mail: [email protected]