https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Brać synkowie, brać!

Andrzej Suliński
Wyborcza gorączka sięgnęła zenitu. W mieście nie ma już ani jednego drzewa, płotu czy witryny sklepowej, na której nie wisiałyby podobizny osób ubiegających się o mandaty radnych.

Wyborcza gorączka sięgnęła zenitu. W mieście nie ma już ani jednego drzewa, płotu czy witryny sklepowej, na której nie wisiałyby podobizny osób ubiegających się o mandaty radnych.

<!** Image 2 align=none alt="Image 161032" sub="Kandydaci robią, co tylko mogą, by zdobyć upragnioną liczbę głosów. Ale
o tym i tak zdecydują w najbliższą niedzielę wyborcy / Fot. Renata Napierkowska">Ci, którzy do tej pory nie rządzili, ale do władzy się wyrywają, chodzą od domu do domu, od drzwi do drzwi, przedstawiają się, rozdają kalendarzyki, wrzucają ulotki do skrzynek pocztowych. Ci, którzy władzy już wcześniej liznęli, organizują trzy razy dziennie konferencje prasowe, otwierają drogi, mosty, a nawet odwiedzają szkoły, tylko po to, by ktoś o nich coś w radiu powiedział, albo w gazecie napisał.

<!** reklama>Osobiście ujął mnie jeden z kandydatów startujących na osiedlu Piastowskim, którego list znalazłem wczoraj rano pod drzwiami, gdy wychodziłem do pracy. Nie znam go, nigdy go na oczy nie widziałem, ani o nim nie słyszałem, ale on swój list do mnie rozpoczął słowami: „Witaj, drogi Przyjacielu”, co tak mnie ujęło, że aż na schodach przysiadłem i zagłębiłem się w lekturze, bo nie wiedziałem, że mam przyjaciela startującego w wyborach. W następnym akapicie kandydat napisał do mnie wprost, że bardzo mnie szanuje i dlatego ten list podpisuje własnoręcznie, a nie powiela - tak jak wszyscy jego rywale - na kserokopiarce. To wyznanie wzruszyło mnie do tego stopnia, że już zacząłem się zastanawiać czy w rewanżu nie oddać jednak w niedzielę na niego głosu, ale gdy już przez całą treść przebrnąłem i podniosłem wzrok znad kartki, zobaczyłem, że takie listy leżą też pod drzwiami moich sąsiadów, a do tego wszystkie skrzynki na parterze też są nimi zapchane. W tym momencie zrozumiałem, że nie jestem dla niego żadnym jego „przyjacielem”, ani mnie też nie szanuje, tylko zwyczajnie naciąga na litość i spoufala się po to, bym przy nim krzyżyk postawił. No więc postawiłem. Niestety, nie przy nim, ale na nim.

Ale ten kandydat najwyraźniej nowicjuszem był. Co innego stare polityczne wygi. Oni przyjaciół nie szukają. Wręcz przeciwnie. Jeden z nich też do mnie list napisał. „Uprzejmie” mi w nim doniósł, że jego nieprzyjaciel przegrał sprawę w sądzie i radni pieniędzy, które niedawno za diety pobrali, oddawać zgodnie z prawem nie muszą. Rozumiem radość owego „wygi”, bo 5 tysięcy piechotą nie chodzi i zawsze je lepiej na plakaty wyborcze wydać niż do miejskiej kasy zwrócić. A że to może nieetyczne? Że nie wypada? Nieważne. Ważne, że sąd wziąć pozwolił. Więc tak jak w sławnej reklamie proszku do prania z lat 90., można z czystym sumieniem startować do wyborów z hasłem na ustach: „Ojciec brać? Brać synkowie, brać!

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski