Każdego roku w pierwszych tygodniach października domowe skrzynki pocztowe zasypywane są gazetkami reklamowymi kwiatów i zniczy. Oferta jest bogata - potencjalny klient może wybierać pomiędzy kwiatami świeżymi i sztucznymi, w bukiecie lub w doniczce, przebierać w rozmiarach i kolorach.
Coraz bardziej wyszukane są też rodzaje zniczy, które na życzenie zainteresowanego mogą być w kształcie krzyża, latarni, choinki, świecić światłem ledowym zamiast tradycyjnego wkładu, a nawet wygrywać religijne melodie. W ofercie każdy znajdzie coś zgodnego z jego oczekiwaniami i zasobnością portfela.
Przedwczesne reklamy widać nie tylko w hipermarketach. Osiedlowe sklepiki czy stoiska na rynkach równie szybko zaopatrują się w świąteczne produkty. Październikowa przechadzka wśród sklepowych półek zachęca do głębszej refleksji. Podobnie jak październikowe znicze na wystawie, pojawiają się przecież listopadowy mikołaj, wczesnogrudniowe maski karnawałowe czy wiosenny zajączek wielkanocny.
Zjawisko to już od wielu lat towarzyszy społeczeństwu i nasila się wraz z jego rozwojem. Jeszcze pięć-sześć lat temu ludzie byli szczerze zdumieni, gdy, w ich odczuciu, zbyt prędko pojawiały się w sklepach sezonowe dekoracje. Robiono wówczas zdjęcia, sytuację głośno komentowano.
Obecnie nikogo nie zaskakuje ubrana krótko po Święcie Zmarłych choinka czy utwór „Last Christmas”, budzący radiowych słuchaczy w listopadowy poranek. Być może to wynik wygody, zapracowania, które nie pozwala na chwilę przystanąć i zastanowić się, o co tak naprawdę w tym zakupowym szaleństwie chodzi.
Czy te reklamy są rzeczywiście potrzebne i skuteczne, czy może jednak większość klientów przekłada świąteczne zakupy na ostatnią chwilę?