Rozmowa z ZENONEM LEWANDOWSKIM, od 11 lat przykutym do łóżka mieszkańcem Świecia chorym na stwardnienie rozsiane.
Kiedy i w jakich okolicznościach dowiedział się Pan o swojej chorobie?
<!** Image 2 align=none alt="Image 169440" sub="Zenon Lewandowski bardzo dzielnie znosi trudy, które przynosi mu los, mimo to coraz częściej miewa chwile załamania / Fot. Marek Wojciekiewicz">Wszystko zaczęło się w 1996 roku. Pracowałem wtedy w jednej ze spółek działających na terenie świeckiej celulozy. W czasie pracy doszło do niegroźnie wyglądającego wypadku. Łom, którym podważałem element maszyny, tak nieszczęśliwie odbił, że uderzył mnie w głowę. Otrzymałem kilka dni zwolnienia i później wróciłem do pracy. Jednak od tego momentu zaczęły się dziać ze mną dziwne rzeczy. Miałem kłopoty
z koordynacją ruchów i widzeniem. Ponownie wylądowałem u lekarza, który zdiagnozował obrzęk mózgu. Znowu zwolnienie, a później już renta inwalidzka. Niestety, stan mojego zdrowia ciągle się pogarszał. Kolejne badania doprowadziły do postawienia diagnozy, z którą ciężko mi się pogodzić do dziś. Stwardnienie rozsiane pustoszyło mój organizm w zastraszającym tempie. W 2002 roku przestałem chodzić. Ta choroba to był ogromny szok także dla mojej rodziny.
Czy w tych ciężkich przeżyciach mógł Pan liczyć na jakąś pomoc?
Tak, wprawdzie o wszystko trzeba było bardzo wytrwale zabiegać, jednak byłbym niewdzięcznikiem, gdybym tego nie docenił. Dzięki wsparciu Powiatowego Centrum Pomocy Rodziny w Świeciu otrzymałem specjalny pionizator - urządzenie, które pozwala mi od czasu do czasu spojrzeć na świat z pozycji innej niż leżąca. Urząd Miejski zadbał o to, bym dzięki podjazdowi od czasu do czasu mógł wyjechać wózkiem i choć na kilka chwil zaczerpnąć świeżego powietrza. Z żoną się rozwiodłem, by mogła ułożyć sobie normalne życie. Rozstaliśmy się bez urazy, zanim do tego doszło długo o tym wszystkim myślałem. Zrozumiałem wtedy, że właśnie tak powinienem postąpić. Po wielu latach spędzonych w czterech ścianach pokoju, już trudno wmawiać sobie, że choroba się cofnie
i wszystko wróci do normy. <!** reklama>
Wiem, że oprócz tej wyniszczającej choroby, jest jeszcze coś, co nie pozwala Panu w miarę normalnie żyć. W czym tkwi ten problem?
Wiele lat temu, kiedy jeszcze walczyłem jak lew o utrzymanie rodziny, zadłużyłem się w pewnej firmie kredytowej. Konsekwencje tego odczuwam boleśnie do teraz. Ponad tysiąc złotych z każdej renty zajmuje komornik, na życie i leki zostaje mi zaledwie 398 złotych i 186 złotych dodatku pielęgnacyjnego. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo wieloletniego, sumiennego spłacania, zadłużenie to cały czas rośnie. Obliczyłem, że każdego dnia dług wzrasta
o 20 złotych. W tej chwili - przez te lichwiarskie warunki - kredyt urósł do 65 tysięcy złotych.