https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chodzi o pierś i o zasadę

Jacek Kiełpiński
Z GRAŻYNĄ RUCIŃSKĄ, autorką wstrząsającej wystawy „Portret jednej kobiety?”, rozmawiamy o chorobie nowotworowej, bólu, walce, determinacji i wstydliwych kulisach znanych tylko chorym.

Z GRAŻYNĄ RUCIŃSKĄ, autorką wstrząsającej wystawy „Portret jednej kobiety?”, rozmawiamy o chorobie nowotworowej, bólu, walce, determinacji i wstydliwych kulisach znanych tylko chorym.

<!** Image 2 align=none alt="Image 164958" sub="Ta sama kobieta? Grażyna Rucińska po wyniszczającej chemioterapii. Na kolejnym zdjęciu już po leczeniu, ale nadal z piętnem choroby. Wreszcie podczas otwarcia wystawy swoich zdjęć, które mają krzyczeć w słusznej sprawie. / Fot. Krzysztof Bąk, Jacek Smarz ">Pani zdjęcia pokazują kolejne etapy walki z chorobą. Dają oczywiście do myślenia, ale i budzą pytania. Jaki to moment, gdy człowiek dowiaduje się, że ma raka?

Fatalny. Nagle coś jest, czego nie było. Pojawia się to, o czym każdy marzy, by się nigdy w jego życiu nie pojawiło. Wszystko się zmienia. Mnie najpierw zaniepokoił mały guzek w obwódce piersi.

W wielu wspomnieniach osób chorych przewija się ten motyw, często do końca chcieli wierzyć, że to, co czują, to nic złego i wypierali najgorsze ze świadomości.

Ja jestem inna. Dociekliwa. I wszystkim radzę takie podejście. Mama nauczyła mnie, że każda kobieta raz do roku musi przechodzić badania ginekologiczne. Należę do pacjentów, którzy lekarzom nie dają spokoju.

<!** reklama>A w tym przypadku radzili odpuścić?

Tak. Po pierwszej biopsji, która niczego nie wykazała, jeden z lekarzy przekonywał mnie, że mam dać spokój. Ale mi to nie dawało zasnąć. Uparłam się wręcz na badanie USG. I okazało się, że przeczucia mnie nie myliły. To coś się powiększyło. Byłam za tym, by to jak najszybciej wyciąć. Wiedziałam, że nie jestem w stanie tak funkcjonować. Zabieg przeprowadzono 8 marca 2008 roku. Dwa tygodnie czekałam na wynik.

Nerwy?

To były dwa tygodnie wyjęte z życia. A potem lekarz powiedział mi na korytarzu, tak w przelocie: „No, są komórki rakowe, przykro mi”. Myślałam, że takie rzeczy oznajmia się delikatniej, przygotowując jakoś do tego.

Bo następny etap to, niestety, mastektomia...

Operację miałam w bydgoskim Centrum Onkologii. Dobrze wspominam doktora Edwarda Krajewskiego, który od razu był za tym, by iść na całość i wyciąć więcej. Usunął mi pierś wraz z węzłami chłonnymi. Potem okazało się, że miał rację, bo komórki rakowe wykryto już za torebką węzłów chłonnych. A to kiepsko, bo mogły rozejść się po organizmie.

Nadzieja w ostrej chemii?

Przyjmowałam ją w Toruniu. Łącznie sześć chemii, w tym trzy ze sterydami, bo ten rodzaj nowotworu uzależniony jest od żeńskich hormonów. Trzeba je zablokować wywołując sztuczną menopauzę.

Zdawała sobie Pani sprawę, jak ta trucizna działa?

Wiedziałam jedno, ja czuję się fatalnie, ale rak ma dostać popalić jeszcze bardziej. Najgorsze są bóle w całym ciele, takie połamanie, i ten charakterystyczny metaliczny smak w ustach. Przy trzech ostatnich chemiach pojawił się apetyt, ale smak nie powrócił. Próbowałam coś zrobić z wągrami, które wyszły mi na twarzy. Gdy koleżanka kosmetyczka je usuwała, wydzielił się smród - paskudny, chemiczny. Potem przyszedł czas naświetlań. Jeździłam na nie do Bydgoszczy dwadzieścia razy. Ostre poparzenia ujawniły się przy trzynastym zabiegu. To staje się w tym momencie naprawdę bolesne i męczące, tym bardziej że łącznie przez 34 dni nie wolno tego fragmentu ciała myć. Nie znosiłam tego dobrze.

Co na to lekarze?

Miałam pecha do pewnej pani doktor. Gdy poskarżyłam się, że bolą mnie kości, mięśnie, a po pierwsze, puchnę, usłyszałam, że jak będę tak narzekać, to zostanę starą babą. To cytat. Wyszłam z jej gabinetu i zażądałam zmiany lekarza. Można i należy, moim zdaniem, tak robić. Są świetni, czuli i sensowni lekarze, więc czemu cierpieć dodatkowo z racji kontaktów z kimś niemiłym, choć ubranym w biały kitel?

To koniec zasadniczej terapii?

Teraz zaczyna się uważna obserwacja pacjenta i regularne badania co trzy miesiące. W 2010 roku pojawiły się, niestety, podejrzenia przerzutów do kości. Scyntygrafia była niepokojąca. Zauważono też jakieś guzki w opłucnej. A właśnie kości i płuca mogą być drogą rozwoju tego typu nowotworu. Znowu czarne chmury. Uspokoił mnie dopiero wynik badania PET, który przerzutów do kości nie potwierdził. Guzki uznano za uboczny wynik naświetlań. Dałam się uspokoić. Uwierzyłam, że pokonałam raka.

Ale zapomnieć o nim nie można?

W moim przypadku, jak i wszystkich kobiet poddanych mastektomii, nie można. Nie trzeba być psychologiem, by rozumieć, że rana po utraconej piersi nie działa dobrze na psychikę, a właśnie jej siła i odporność ma ogromne znaczenie w profilaktyce i ewentualnej walce z nawrotami tej choroby. Wiedziałam od razu, że gdy tylko będzie można, zacznę starania o zabieg rekonstrukcji piersi. To było dla mnie oczywiste.

Ale nie jest takie dla wszystkich...

Rekonstrukcję piersi po mastektomii uznaje się w Polsce za zabieg jakby dodatkowy. Choćby w Centrum Onkologii nie robi się go, bo cała energia idzie na usuwanie piersi. Tyle jest, niestety, przypadków nowych zachorowań. Większość kobiet w mojej sytuacji chwali szpital w Gryficach. Pojechałam tam. Dowiedziałam się, że jestem świetnie przygotowana do przyjęcia endoprotezy - nie trzeba będzie pobierać skóry z innej części ciała, ani jej rozciągać. Jednak termin mnie przeraził. Mam się zgłosić w grudniu 2013 roku, by ustalić termin rekonstrukcji w 2014 roku. Zmroziło mnie.

Wtedy już narodził się pomysł wystawy?

Gdy zrozumiałam, że taka sytuacja jest wielu podmiotom na rękę, bo prywatne kliniki przeprowadzające takie zabiegi za duże pieniądze oferują nawet kredyty, a handlarze protezami piersi ogłaszają się wszędzie i robią nielichą kasę, wiedziałam, że muszę jakoś zaprotestować. I to głośno, dobitnie. Zdjęcia robił mi kolega na kolejnych etapach choroby. Nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Wiedziałam jednak, że właśnie w tej sytuacji mogą się przydać. Nam, amazonkom, bardziej niż dofinansowanie do bardzo niewygodnych w używaniu i krępujących protez piersi, potrzebne są ich rekonstrukcje! Przecież na świecie robi się nawet operacje usunięcia piersi połączone od razu z ich rekonstrukcją. Dlaczego Polki mają mieć z zasady gorzej?

Zdjęcia składające się na „Historię jednej kobiety?” mają być prezentowane nie tylko w Toruniu, ale i w innych miastach, w których działa Akademia Walki z Rakiem. Ich układem rządzi chronologia?

Bo najprostszy sposób wydał mi się najlepszy. Pierwsze zdjęcie pokazuje mnie sprzed choroby - zwykła nauczycielka pełna energii. Potem zmieniam się nie do poznania. Następnie pozornie wszystko wraca do normalności. Włoski odrosły. Pojawia się uśmiech. Ale prawda jest taka, że jestem nadal okaleczona. Dlatego ten delikatny akt umieściłam na końcu. Tak wyglądamy my, amazonki, które przez lata skutecznie zniechęcano do starań o rekonstrukcję piersi, tłumacząc, że zasadnicza kuracja jest zakończona, więc czego wy jeszcze chcecie?

Teczka osobowa

Grażyna Rucińska, nauczycielka

Urodziła się w 1959 r. w Toruniu. W latach 1979-1983 studiowała na Wydziale Nauk Ekonomicznych UMK, pracę magisterską pisała w katedrze organizacji i zarządzania u prof. Stankiewicza. Ma syna Damiana, rocznik 1983, obecnie też magistra ekonomii. Od 1985 roku pracuje w Zespole Szkół Ekonomicznych w Toruniu. W latach 1996-2004 była wicedyrektorką, prowadziła eksperyment oświatowy: Liceum Techniczne. Obecnie naucza przedmiotów związanych z handlem (egzaminator państwowy w zawodach: sprzedawca i technik handlowiec) oraz marketingiem, finansami i współpracą z bankami.

Od 2008 roku jest wolontariuszką w hospicjum i fundacji „Światło”. Wystawę jej zdjęć, autorstwa Krzysztofa Bąka, oglądać można do końca stycznia w toruńskim hotelu „Filmar”.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski