Tak to zdaje się widzieć Andrzej Arndt, lider reprezentacji załogi MZK i szef Forum Związków Zawodowych w regionie, który mówi: - Podwyżki cen przejazdów dotyczą wielu miast. By daleko nie szukać, w Toruniu opłaty za przejazd wzrosły z 3 złotych do 3 złotych i 40 groszy. W naszej opinii podwyżka o około 20 groszy rozwiązałaby wiele problemów w spółce.
Dobrze, że padł tu przykład Torunia. Nie wiem wprawdzie, jak obecnie przędzą tamtejsze MZK. Wiem natomiast, że w w toruńskich MZK jakiś czas temu postanowiono pomóc szczęściu i nie liczyć jedynie na podwyżki płac, ufundowane przez pasażerów kupujących droższe bilety. Na terenie zajezdni autobusowej przy ul. Legionów, od dawien dawna istniała stacja paliw, w której tankowali kierowcy miejskich autobusów. Aż pewnego razu ktoś w MZK wpadł na pomysł, że miejsca na tej stacji jest za dużo jak na własne potrzeby. Pomysł przekuto w czyn. Kilka dystrybutorów udostępniono wszystkim chętnym. Są one bezobsługowe, ale nie dlatego ciągnie do nich rzesza torunian. Mojego kolegę, który tam regularnie tankuje, do stacji MZK ściągają przede wszystkim ceny. Twierdzi, że nie tylko są niższe. Są rewelacyjnie niskie w porównaniu z innymi stacjami w Toruniu. - Mniej więcej o 20 groszy na litrze – szacuje.
Nie twierdzę, że jest to gotowy patent do wykorzystania w Bydgoszczy, chociaż zajezdnia przy Inowrocławskiej być może mogłaby stać się zalążkiem małej, komercyjnej stacji paliw. Nie twierdzę też, że dochody z komercyjnej stacyjki znacznie poprawiłyby bilans firmy. Nie twierdzę wreszcie, że MZK koniecznie muszą otworzyć jakiś dodatkowy biznes. Niech szewc szyje buty, a piekarz piecze chleb. Podejrzewam jednak, że taki przejaw przedsiębiorczości pozwoliłby bydgoszczanom łatwiej przełknąć podwyżkę cen biletów.
Swoją drogą, ciekaw jestem, w jakim stopniu bydgoszczanie solidaryzują się z protestem załogi MZK. Władze miasta ostatnio chętnie proszą mieszkańców o głos, na przykład konsultując kolejność wykonania ważnych inwestycji. Może zapytają też o to, czy ludzie są skłonni zapłacić więcej za bilety, aby załoga MZK mogła godziwie zarabiać. A co bydgoszczanie mogą dostać w zamian? Uważam, że niemało: zadowolonych, wypoczętych, punktualnych kierowców i motorniczych, którzy bezpiecznie dowiozą ich do celu.
Konkretnym, namacalnym już przykładem przedsiębiorczości bydgoszczan są organizacje społeczne, walczące o ocalenie zabytkowych budowli w mieście. W ubiegłym roku głośnym echem odbijały się protesty w obronie dwóch kamienic przy skrzyżowaniu Gdańskiej z Chodkiewicza, których los zawisł na włosku w związku z planami rozbudowy linii tramwajowej w kierunku dworca PKP Bydgoszcz Główna.
Ostatnio społecznicy wystąpili w obronie dwóch innych kamienic – na Szwederowie, przy skrzyżowaniu Ugorów i Solskiego, które również stanęły na drodze tramwaju, w tym wypadku mającego kiedyś kursować od ronda Kujawskiego do Błonia.
Trzecią akcją, o której parę dni temu przeczytałem w mediach społecznościowych, jest próba ratowania przed ruiną zabytkowego dworca Bydgoszcz Wschód. Budynek powstał ponad półtora wieku temu. Jednak budowa linii tramwajowej do Fordonu i będącego jej elementem węzła przesiadkowego sprawiła, że piękny, stary gmach dworca stał się właściwie niepotrzebny. Społecznicy chcą więc z pomocą internautów znaleźć najpierw pomysł na wykorzystanie zabytku. Obiecują, że kiedy już sensowne pomysły się znajdą, to zaczną wiercić PKP dziurę w brzuchu, by pomogły w ich realizacji.
Nie ukrywam, że podoba mi się taka kolejność działań. Najpierw pomysł, potem naciski. A nie wyłącznie utyskiwanie i puste apele w stylu: zróbcie coś z tym fantem!

