Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byłem kolegą Prymasa

Renata Napierkowska
Poznali się w inowrocławskim Kasprowiczu, po maturze ich drogi się rozeszły, jednak po latach znów się wielokrotnie spotykali. Tak Romuald Furche wspomina dziś zmarłego Prymasa Polski, Józefa Glempa.

Poznali się w inowrocławskim
Kasprowiczu, po maturze ich drogi się rozeszły, jednak po latach
znów się wielokrotnie spotykali. Tak Romuald Furche wspomina dziś
zmarłego Prymasa Polski, Józefa Glempa.

<!** Image 2 align=none alt="Image 204645" sub="Doktor Romuald Furche ma w swoich zbiorach wiele zdjęć z Prymasem Polski Seniorem Józefem Glempem.
Fot. Renata Napierkowska">

Pamięta Pan, kiedy się pierwszy raz
spotkaliście z Józefem Glempem i jakie on zrobił wtedy na Panu
wrażenie?

- Poznałem go w Gimnazjum i
Liceum Kasprowicza. Kiedy po raz pierwszy wszedłem do klasy
wszystkie ławki były już zajęte. Rozglądałem się, gdzie tu
usiąść i wtedy Józiu Glemp przesunął się do kolegi, z którym
siedział w ławce i poprosił, bym usiadł obok niego. Zawsze był
zresztą bardzo koleżeński i uczynny. To go wyróżniało. Po
wojnie, jak wróciłem z Niemiec najpierw uczyłem się w Nysie w
klasztorze salezjanów. Miałem tam grekę, a w Kasprowiczu była
łacina, więc po małej maturze zostałem w klasie matematyczno –
fizycznej, właśnie przez tę nieszczęsną łacinę. Józio
pozostał w humanistycznej. Przez pierwsze dwa lata chodziliśmy
jednak do jednej klasy.

<!** reklama>

Czym wtedy interesowała się
młodzież z liceum Kasprowicza?

- Najwięcej czasu spędzaliśmy
na boisku. Niemal wszyscy uprawiali jakiś sport. Późniejszy
prymas ćwiczył rzut oszczepem i kulą, ja specjalizowałem się w
skokach w dal i wzwyż. Młodzież z mojego pokolenia chciała się
uczyć, wiedzieliśmy że musimy zdobywać wiedzę, żeby w
przyszłości być kimś. Zarówno ja, jak i Józef Glemp nie
mieliśmy łatwo. On dochodził do szkoły na pieszo z Rycerzewka, a
ja dojeżdżałem pociągiem z Janikowa. Za naszych czasów nie
wolno było się spóźniać, a jak komuś z dojeżdżających się
to zdarzyło, to siadał przy drzwiach, by innym nie przeszkadzać.
W szkole panował inny rygor i zwyczaje, niż obecnie. Maturę
zdaliśmy wszyscy. Józef Glemp otrzymał tytuł przodownika nauki w
swojej klasie humanistycznej, a ja w swojej matematycznej.

Czy już wtedy w szkole, Józef Glemp
wspominał, że chce zostać księdzem?

- Wtedy jeszcze nic nie wskazywało na
to, że wybierze kapłaństwo, chociaż Józiu należał do Sodalicji
Mariańskiej, a przed szkołą rano służył do mszy. Nie stronił
jednak od towarzystwa. Nasze gimnazjum i liceum było męskie, więc
chodziliśmy na spacery z dziewczynami z liceum Marii Konopnickiej. Z
tego co wiem, to najpierw po maturze dostał się na polonistykę, a
dopiero potem przeszedł do seminarium. O tym, że wybrał kapłaństwo
dowiedziałem się, jak przyjechał na pogrzeb swojego ojca.

Czy po maturze nadal utrzymywaliście
kontakty?

- Obaj poszliśmy na studia do
Poznania. Wybrałem medycynę, a tam zajęć było mnóstwo. Ksiądz
Glemp będąc w seminarium studiował filozofię, jednak nie
spotkaliśmy się w tym czasie. Podpadłem zresztą na studiach z
marksizmu i leninizmu i chociaż miałem bardzo dobre wyniki, to
musiałem opuścić uczelnię. Dzięki profesorowi Zakrzewskiemu
udało mi się powrócić na studia, jednak potem musiałem
nadrabiać materiał. Na koniec dostałem czerwony dyplom, co
otwierało mi drogę do pracy w mieście wojewódzkim. Ten marksizm
i leninizm jednak zostawił ślad i trafiłem do Mogilna, gdzie jak
lekarz spędziłem 30 lat. Robiłem specjalizację z rehabilitacji i
organizacji ochrony zdrowia, później z fizjoterapii. Potem
przeszedłem do sanatorium Modrzew w Inowrocławiu. W Mogilnie
ponownie spotkałem się z Józefem Glempem. Szedłem do szpitala na
dyżur, a on wracał już jako kapłan w sutannie ze mszy. Mieliśmy
się spotkać, ale dowiedziałem się nieco później od proboszcza,
że Józefa Glempa zabrali z Mogilna i znów kontakt się urwał.
Kolejne spotkanie miało miejsce, jak wrócił z Rzymu. Potem,
dowiedziałem się, że został biskupem warmińskim.

Kiedy odnowiliście kontakty? I jak
wyglądały spotkania z Prymasem Polski?

- Kontakty ożywiły się, gdy
powstało Stowarzyszenie Absolwentów Kasprowicza. Wcześniej Prymas
Józef Glemp co roku przyjeżdżał na zjazdy naszego rocznika i jak
ktoś podczas tych spotkań w naszym gronie zwracał się do niego
Eminencjo, to pytał się, czy nie pamięta, jak ma na imię. Dla
mnie niewiele się zmienił, pozostał tym samym normalnym, ciepłym,
sympatycznym człowiekiem. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem go jako
Prymasa w kościele Ruina, to jak przechodził obok mnie uśmiechnął
się i skinął lekko głową. Na początku nas kolegów
onieśmielało to, że siedzi z nami przy stole sam Prymas, jednak
Józef Glemp się nigdy nie wywyższał. Nie pozwalał nam całować
się w pierścień. Miałem ten zaszczyt, że gościłem Prymasa po
jednym ze spotkań u siebie w domu. Był na diecie po operacji i
moja żona przygotowała dla niego dietetyczny obiad. Przy stole
prowadził z moją rodziną rozmowy, jakby znał wszystkich od lat.
Kiedy moja żona zmarła w czerwcu i Prymas Glemp się o tym
dowiedział, to odprawił w jej intencji pierwszą mszę w
powstającej bazylice, mimo że sam był poważnie chory. Bardzo
mnie to wzruszyło. Teraz po żonie prowadzę aptekę szkoleniową
na Rąbinie, bo prosiła, bym jej nie sprzedawał. Przeżyliśmy
ponad 50 lat razem, więc trudno mi się z jej odejściem pogodzić.
A teraz pożegnałem jeszcze wyjątkowego kolegę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!