Osiemnaście lat temu policjanci robili, co tylko mogli, żeby dopaść sprawcę. Dopiero teraz 39-letni Władysław P. został zatrzymany pod zarzutem zabójstwa 77-letniej wówczas mieszkanki podbydgoskich Strzelec Górnych.
Starsza kobieta - repatriantka ze Wschodu - była twarda, ale nie miała w Strzelcach łatwego życia. Trzej bracia, jej sąsiedzi, albo ją okradali, albo gwałcili. Za to ostatnie Wiesław P., brat zatrzymanego, siedział. Zgarnięty przez policjantów z Archiwum X, wówczas 19-letni Władysław P., raz ukradł jej ciągnik. Dwa razy próbował przejechać traktorem i starą nysą. Spalono jej dom, ale sama go odbudowała. W końcu, w styczniu 1998 roku, najmłodszy z braci i jeden z dziesięciorga rodzeństwa, miał wejść na posesję i wrzucić staruszkę do głębokiej na prawie 9 metrów studni. Kobieta żyła. Zabójca przywalił ją gruzem i kłodami. To była przyczyna śmierci.
Mimo m.in. zdjęcia odcisków butów wokół studni i badania próbek ziemi na obuwiu staruszki, które stało w domu, policjanci nie mogli nikomu udowodnić zbrodni. Zabójcę jednak wstępnie wytypowano. - Teraz najważniejsi okazali się świadkowie, do których udało się dotrzeć - mówi Monika Chlebicz, rzeczniczka komendanta wojewódzkiego policji.
Policjanci dopadli Władysława P., kiedy w jednym z bydgoskich bloków kładł kafelki. Sąd będzie musiał powołać biegłych, którzy ocenią jego poczytalność - jest upośledzony w lekkim stopniu. Wciąż mieszka w Strzelcach, w tym domu, co kiedyś, obok miejsca zbrodni. Był trzykrotnie przesłuchiwany. Nie przyznaje się do winy. Został aresztowany na trzy miesiące.