- Nie mamy stuprocentowej pewności, że pochwaliśmy brata - mówił wczoraj w bydgoskiej bazylice Dariusz Fedorowicz o prezydenckim tłumaczu, który zginął katastrofie lotniczej.
Spotkanie z ojcem i bratem tragicznie zmarłego Aleksandra Fedorowicza wzbudziło ogromne zainteresowanie bydgoszczan. Przyszli posłuchać, co do powiedzenia na temat lotniczej katastrofy mają bliscy tłumacza, którzy mieli wgląd do akt sprawy. - Przejrzałem je. Tam jest wiele strasznych materiałów, zdjęć. Jednak muszę powiedzieć, że w sumie niewiele wnoszą. Brakuje odpowiedzi na wiele podstawowych pytań. Chociażby badań, czy był wybuch - mówił brat ofiary. Dodał, że zamiast tego mamy „teatrzyk”. - Strona polska przekazała od pierwszej chwili śledztwo Rosjanom. Wrak niszczeje. Społeczeństwo jest oszukiwane. Minister Kopacz zapewniała, że na miejscu przeszukana została każda gruda ziemi. Tymczasem jest inaczej. Jakich słów należy użyć w odniesieniu do jej wypowiedzi? - pytał Dariusz Fedorowicz. - Kłamstwo - odpowiedział głos z sali. - To oczywiste, że to był zamach - stwierdziła jedna z kobiet.
Zebrani dociekali, czy rodzina zmarłego ma pewność, kto leży w rodzinnym grobie. - Ekshumacja ze względów moralnych i bólu jest trudna - mówił brat tłumacza. <!** reklama>
Katastrofę smoleńską porównywano do gibraltarskiej i Lockerbie, gdzie spadł samolot, w którym terroryści zdetonowali materiał wybuchowy. - Mimo to ten samolot wyglądał lepiej niż wrak rządowego tupolewa. Anglicy złożyli każdy element i w końcu znaleźli zapalnik wielkości guzika - mówił Dariusz Fedorowicz. Po bracie zostały mu spinki do mankietów, które ten założył w dniu katastrofy. - Spinki z białym orłem. Prezent od prezydenta. Był z nich dumny - dodał Dariusz Fedorowicz.
Kiedy ojciec tłumacza czytał list, na sali zapadła cisza. List pisał do syna po katastrofie. - Cierpienie fizyczne jest mniejsze od bólu w sercu. Mówi się, że mężczyźni nie płaczą. Ja płaczę i tego się nie wstydzę - mówił Albin Fedorowicz.