To inwestycja wyjątkowa. Realizowana pod szczególną pieczą. Inowrocław, otwierając uroczyście Ogrody Papieskie, chciał uczcić 30-lecie pontyfikatu Jana Pawła II, honorowego obywatela miasta. Ogrody otwarto. Jednak nad ich trawnikami unosi się do dziś smrodek skandalu, a pewna firma z Torunia mówi wprost: Urząd Miasta Inowrocławia najpierw złamał prawo, a potem nas oszukał.
<!** Image 2 align=none alt="Image 160213" sub="Jarosław Małecki od 12 lat kieruje firmą. Zapewnia, że nigdy wcześniej nie doszło do tak poważnego
sporu z inwestorem / Fot. Jacek Kiełpiński">- Wydawało się, że to najbardziej bezpieczna umowa, jaką podpisaliśmy od początku działalności firmy - uważa Jarosław Małecki, dyrektor toruńskiej firmy „Arlan”. - Zawsze przecież pojawia się obawa, czy prywatny przedsiębiorca, dla którego wykonujemy nawodnienie trawników, nagle nie zbankrutuje i nie zostawi nas bez zapłaty. W tym przypadku podpisywaliśmy umowę z podmiotem najpoważniejszym, z miastem, a w jego imieniu z najbardziej kompetentnymi w sferze inwestycji urzędnikami. Tymczasem wpadliśmy jak śliwki w kompot.
Urzędowy wywijas
<!** reklama>Ogrody Papieskie musiały być uroczyście otwarte 16 października 2008 roku. Termin nieprzesuwalny. Dokładnie 30 lat wcześniej Karol Wojtyła zostawał papieżem. Więc jakiś drobny problem natury (wstyd powiedzieć!) budowlanej nie mógł zakłócić uroczystości. I nie zakłócił. Wszystko pozornie było cacy - alejki jak pod sznurek, trawka równiutka, zadbana i, co w tej historii najważniejsze, profesjonalnie zroszona systemem nawodnienia wykonanym przez firmę „Arlan”.
Tymczasem dziś urzędnicy UM Inowrocławia zaprzeczają, by system wykonany przez „Arlan” działał przed oficjalnym odbiorem instalacji, którego dokonano... grubo ponad rok później - 9 grudnia 2009 roku. Rozumują tak - nie mógł w 2008 działać, bo w ogóle nie mogło go wtedy być. Czyli - choć realnie nawodnienie było w ziemi i działało, to formalnie go nie było. Dlaczego? Pozwolenie na budowę rozpoczynające tę inwestycję, wydano dopiero jesienią 2009 roku, czyli rok później. Skomplikowane? To tylko zarys urzędowego wywijasa, węzła, którego rozwikłaniem zajmować się teraz musi powiatowy inspektor nadzoru budowlanego.
<!** Image 3 align=none alt="Image 160213" >- Od początku poddawani byliśmy nielichej presji - wspomina Jarosław Małecki. - Termin nas gonił, a miasto nie wskazywało nam przyłączy wody i prądu, z których mieliśmy skorzystać. Tymczasem szefowa tamtejszego działu inwestycji, Aleksandra Dolińska-Hopcia, ponagla nas telefonicznie, straszy, że jak się nie wyrobimy, zerwie umowę i podpisze ją z inną firmą. Przesyłamy miastu szkic instalacji i prosimy o wskazanie przyłącza elektrycznego. Bez echa. Więc ostatecznie przyłączamy system do... latarni i jakiegoś starego rurociągu, o stanie którego tamtejsze wodociągi nie potrafiły nam nic powiedzieć. System jednak działa. Impreza 16 października się odbywa. Wypadałoby odebrać pieniądze...
Żadnych fałszywych wpisów!
I tu się zaczyna. Wiceprezydent Inowrocławia Ireneusz Stachowiak odmawia odbioru instalacji. Widzi braki w dokumentacji. Trudno, żeby ich nie dostrzegł, skoro - po pierwsze - nie ma pozwolenia na tę budowę.
<!** Image 5 align=none alt="Image 160217" sub="Ta tablica przypomina, czyje imię nosi ten fragment parku Solankowego / F0t. Jacek Kiełpiński">- Wychodzi na to, że jakaś, najpewniej nawiedzona firma z Torunia samowolnie wdarła się do inowrocławskiego parku Solankowego, przeorała ziemię i założyła na własną rękę system rur, za który teraz, nie bardzo wiadomo dlaczego i jakim prawem, chce ponad 49 tysięcy! - dodaje Jarosław Małecki. - Jednak zachowujemy się zgodnie ze standardami - wzywamy Urząd Miasta do odbioru inwestycji, a skoro nikt się nie pojawia, dokonujemy odbioru sami. Protokół zostaje podpisany jednostronnie, wystawiamy fakturę.
Bogata wymiana korespondencji między miastem a „Arlanem” będzie niewątpliwie uważnie badana przez sąd, który prędzej czy później tą sprawą będzie musiał się zająć.
- Przełomowym momentem było spotkanie 21 kwietnia 2009 roku, podczas którego naczelnik Aleksandra Dolińska-Hopcia, i to przy naszej mecenas!, zaproponowała rozwiązanie absolutnie bezprawne - podkreśla Jarosław Małecki. - Mieliśmy dostarczyć profesjonalny projekt systemu, miasto, jako inwestor wystąpi do Starostwa Powiatowego o pozwolenie na budowę, potem przekaże nam dziennik budowy, a my... dokonamy fałszywych wpisów świadczących o tym, że rzekomo w ciągu kilku dni, pół roku po terminie, położyliśmy instalację. Przecież za takie fałszerstwo grozi odpowiedzialność karna!
<!** Image 4 align=right alt="Image 160213" >Projekt jednak „Arlan” zleca do wykonania. Zaakceptowana przez miasto zostaje jego trzecia wersja. - Bo wcześniej brakowało danych wyjściowych dotyczących warunków technicznych przyłącza wody - tłumaczy dyrektor. - By coś projektować, trzeba mieć dane wyjściowe, a tych nie dostarczało miasto.
Wreszcie nadchodzi triumfujący sygnał z wydziału inwestycji! Mamy pozwolenie na budowę, powołujemy komisję odbiorową! Do odebrania inwestycji doszło, już z udziałem obu stron, 9 grudnia 2009 roku. W „Arlanie” czekają na pieniądze, a tymczasem dostają... wezwanie do zapłaty ponad 15 tysięcy złotych kary umownej. Za opóźnienie, którego realnie nie było, a tylko na papierze. Potem kwota kary zostaje zwiększona o ponad pięć tysięcy. Miasto wypłaca „Arlanowi” bezsporne, zdaniem urzędników, 28 466 zł i wydaje się uznawać sprawę za zakończoną. „Arlan” czuje się oszukany i powiadamia o swoich wątpliwościach starostwo i powiatowego inspektora nadzoru budowlanego.
Komentarzem do tej sprawy jest szczególnie jeden fragment pisma, podpisanego przez Danutę Malicką, naczelnik Wydziału Architektury, Budownictwa i Inwestycji Starostwa Powiatowego w Inowrocławiu. Pan starosta, jak i pani naczelnik przypominają, że: „Nie mają wpływu na kompetencje, wiedzę, znajomość przepisów prawa, które winny być znane pracownikom Urzędu Miasta Inowrocławia i przestrzegane przez nich na danym stanowisku pracy”.
Jeszcze ostrzej wypowiada się Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. - Doszło do naruszenia prawa - przyznaje. - Odpowiedzialnych za to urzędników ukarałem mandatami. Maksymalna wysokość mandatu może wynieść 500 zł. Teraz trwa procedura legalizacji tej inwestycji. Sprawa jest skomplikowana. Wydział Inwestycji Urzędu Miasta... na pewno nie jest superwydziałem. I tyle. Ale firma z Torunia też nie jest bez winy, bo nie powinna wykonywać robót będących samowolą budowlaną, a gdy doszło do sporu finansowego czynić ze swojej wiedzy o wykonaniu przez siebie samowoli swoistego szantażu. Cel nie może uświęcać środków.
Naczelnik wydziału inwestycji, Aleksandra Dolińska-Hopcia, winy swego wydziału nie widzi. - Naszym błędem - przyznaje - było tylko to, że nie zgłosiliśmy do PINB-u faktu, że „Arlan” wszedł na teren i wykonał nawodnienie bez pozwolenia.
Dlaczego mamy tracić?
Pani naczelnik nie potrafi wyjaśnić, skąd dwie wysokości kary umownej nałożonej na toruńską firmę. - Może ktoś się pomylił...?
A kończy rozmowę informacją zupełnie zaskakującą. Jej zdaniem, system nawadniający faktycznie zaczął działać dopiero po odbiorze w grudniu 2009 roku, więc w zasadzie wszystko jest w porządku.
- Kłamie - ocenia krótko Jarosław Małecki. - Jej słowom przeczą zdjęcia z października 2008 roku, na których widać działający system, a także fakt, że trawa miała się cały czas wyśmienicie, a po pierwsze... zapis w protokole odbioru z grudnia 2009 roku, że system działał przed uroczystością 16 października 2008 roku. My rozumiemy, że to wszystko było robione dla papieża, że chciano dobrze, a skoro było późno - wybrano drogę na skróty i zapomniano o najważniejszym obowiązku inwestora, zdobyciu pozwolenia na budowę. To wszystko jakoś tam pewnie można usprawiedliwiać. Tylko dlaczego nasza firma ma na tym stracić kilkadziesiąt tysięcy złotych?