Jak zraniony zwierz zachowywała się wczoraj szóstka lewicowych radnych, oddając władzę zwycięskiej Platformie Obywatelskiej. Lewica padła późnym wieczorem.
- Panowie z PO! My się zastanowimy, czy ochłapy z tego stołu, który nam z PiS-em przygotowaliście, weźmiemy! - grzmiał Jan Szopiński, ustępujący wicemarszałek województwa. Jego gorycz wzbudzała rosnąca z minuty na minutę pewność, że koalicji nie da się podzielić. Przynajmniej nie tego wieczora.
Porozumienie PO-PSL-PiS-Samoobrona ma łącznie 26 radnych w 33-osobowym sejmiku. Rządzącemu przez osiem lat województwem SLD trudno to przełknąć. Tym bardziej że czuje się zdradzony przez swojego koalicjanta - PSL.
Lewica pokazuje
Pierwsza sesja nowego sejmiku wojewódzkiego zaczęła się o 16.00. Nim marszałkiem wybrano Piotra Całbeckiego (PO), czyli przed godziną 20.00, szóstka radnych z lewicy pokazała, co potrafi. Waldemar Achramowicz (były marszałek), Lucyna Andrysiak (była przewodnicząca), Anna Bańkowska, Bogdan Lewandowski i Stanisław Pawlak robili wszystko, by opóźnić wybór nowych władz wojewódzkich. Były więc dyskusje, zaczepki, uwagi na temat i nie na temat, próby skłócenia koalicjantów i ośmieszenia nowej władzy.
<!** reklama left>Najtrudniejsze do przetrawienia dla przegranych okazały się słowa, które usłyszeli wcześniej w Radiu Pomorza i Kujaw. Adam Banaszak, przewodniczący klubu PiS, powiedział bowiem na antenie wprost, że lewica, jeśli zechce, dostać może jedynie funkcję przewodniczącego jednej sejmikowej komisji. Wybór na przewodniczącego sejmiku Krzysztofa Sikory (PO), a na jego zastępców Ryszarda Bobera (PSL) i Grzegorza Schreibera (PiS), wszystkie dokonane przez koalicjantów jednomyślnie, rozjuszyły lewicę. - Wyniki głosowania pokazują, że sadzacie Lewicę i Demokratów do kąta i nie chcecie korzystać z naszych ośmiu lat doświadczeń - denerwował się Jan Szopiński.
- Nie chcemy! - usłyszeć można było w tym momencie z nabitych ław widowni. „Reprezentacyjna” sala Urzędu Marszałkowskiego (nr 215), w której obraduje sejmik, pękała w szwach. Moment oddania władzy przez lewicę po ośmiu latach w ręce PO i PiS przybyły oglądać prawdziwe tłumy.
Byli więc posłowie, senatorowie, radni miejscy i powiatowi, byli radni i najzwyklejsi w świecie sympatycy zwycięskich partii. Niektórzy w asyście żon, a najodważniejszy, poseł Zbigniew Giżyński (PiS), z kilkuletnim synkiem („żonę wysłałem na weekend”).
W obskurnej i ponurej sali, jak bez ogródek określił ją Jarosław Katulski, na początku było więc tłoczno, duszno, ale w miarę poważnie. Tym bardziej że na wezwanie Pawła Jankiewicza, radnego seniora, poprzedzono obrady minutą ciszy poświęconą ofiarom tragedii w „Halembie”.
Z każdą godziną jednak, z zapałem wypełnianą przez lewicową grupkę radnych niepotrzebnymi dyskusjami, robiło się luźniej i... coraz mniej kulturalnie.
Uwagi publiczności często dorównywały złośliwym uwagom radnych. - Dlaczego nie ma kandydatury Włodzisława Gizińskiego na marszałka? - zapytywała radna Anna Bańkowska (SLD) pod adresem zwycięskiej Platformy, podkreślając, że chciałaby marszałka z Bydgoszczy. Obliczone na skłócenie koalicjantów pytanie minęło jednak bez echa. Bydgoszczanin Włodzisław Giziński, kontrkandydat Piotra Całbeckiego, podczas sesji zachował zimną krew. I został wicemarszałkiem.
W objęciach Domicelli
Zanim to jednak nastąpiło, Adam Banaszak uciszył bezproduktywne wypowiedzi radnych lewicy. Zgłosił formalny wniosek o zamknięcie listy mówców. Pozwoliło to o godzinie 20.00 wybrać marszałkiem Piotra Całbeckiego. Głosowała na niego cała koalicja. Po ogłoszeniu wyboru Całbecki wpadł w objęcia poseł Domicelli Kopaczewskiej (PO), a następnie odebrał gratulacje w błysku fleszy.