<!** Image 1 align=left alt="Image 28919" >Ministerstwo edukacji wydało rozporządzenie, w myśl którego kolonijny wychowawca odpowiadać będzie przed sądem za niedopełnienie obowiązków, jeśli dziewczyna, którą miał po opieką, zajdzie w ciążę. Kuriozalne, moim zdaniem, to rozporządzenie, bo ministerstwo edukacji prezentuje się w nim w roli prawodawcy, i to na dodatek w zakresie prawa karnego. Podwójnie kuriozalne, bo też zbędne. Ktoś, kto przyjmuje pracę wychowcy, automatycznie bowiem bierze na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo, stan zdrowia, a także obyczajne zachowanie się kolonistów czy obozowiczów. Zdarzały się przypadki, gdy wychowawca stawał przed sądem po śmierci dzieci, którymi się opiekował - przypomnijmy sobie przypadek nauczyciela z Tychów, który prowadził młodzież przez szlak w Tatrach i podczas tej wyprawy kilkoro z licealistów zginęło pod lawiną. Podobnie, wychowca odpowiada za pijaństwo nieletnich, przypadki odurzania się czy zbliżenia seksualne - nawet jeżeli nie doprowadzą do ciąży. Inna sprawa, że dzieci i młodzież na koloniach rzeczywiście piekielnie trudno upilnować.
<!** reklama right>Z dwu, trzydniowych wycieczek nauczyciele wracają często fizycznie i psychicznie wykończeni. Nie tyle forsownym zwiedzaniem, co czatowaniem po nocach na „figlarnych” uczniów. Kto wytrzyma całodobowe czaty przez dwa tygodnie? I dlaczego jedynie wychowca ma ponosić winę za ekscesy kolonistów? Wiele złych skłonności wynosi się przecież z domu. Jeżeli rodzice przez większą część roku nie potrafią poradzić sobie z tym, że ich 15-letni syn pali papierosy i przychodzi do domu cuchnąc piwem, jeżeli tolerują to, że dorastająca dziewczyna wychodzi wieczorem do dyskoteki i wraca ranem, bąkając, że spała u koleżanki, to trudno wymagać od wychowawcy, by taką pannę czy takiego kawalera sprowadził na właściwe tory w ciągu kilku dni.
