[break]
Najdziwniejsze jest to, że sam Zbigniew Pawłowicz, były dyrektor Centrum Onkologii, we wczorajszej rozmowie z reporterką „Expressu” wydawał się autentycznie zdziwiony takim rozwojem wypadków: - Ta informacja mnie zaskoczyła. Właśnie jestem w Warszawie, w Ministerstwie Zdrowia, pracujemy nad pakietem onkologicznym. Jak oficjalnie pani premier ogłosi, że jestem „jedynką”, wtedy podejmę decyzję.
Równie zdziwiony jest Łukasz Krupa, obecnie poseł niezrzeszony, który przewędrował na listę PO z Twojego Ruchu: - O panu doktorze Pawłowiczu nie mówiło się w czasie tworzenia list. Jeśli już, to był brany pod uwagę jako kandydat na senatora.
Olimpijski spokój zachowuje natomiast Teresa Piotrowska: - Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Byłam już „jedynką, „dwójką” i „trójką” - mówi. - Lista jest przecież składem drużyny i trzeba ją skonstruować tak, by uzyskać jak najwięcej głosów. Jeśli premier podejmie taką decyzję, przyjmę ją z radością.
Rzeczywiście, przesunięcie minister spraw wewnętrznych na drugie miejsce na liście nie jest prawdopodobnie wynikiem utraty zaufania przez Ewę Kopacz do Teresy Piotrowskiej, do której przylgnął stały epitet „przyjaciółka pani premier”. Mówi się, że to element gry wyborczej. Zarówno premier, jak i władze PO w regionie i Bydgoszczy wiedzą, że Teresa Piotrowska ma tak wysokie notowania wśród wyborców, że osiągnie dobry wynik bez względu na miejsce na liście.
Sympatia dla aktualnego Zbigniewa Pawłowicza też nie budzi wątpliwości. W ubiegłorocznych wyborach do sejmiku województwa osiągnął najlepszy wynik spośród kandydatów z Bydgoszczy - 13 844 głosy - lepszy nawet od byłego prezydenta Bydgoszczy, Romana Jasiakiewicza.
Po wejściu do sejmiku Zbigniew Pawłowicz odważnie postanowił powalczyć o fotel marszałka województwa. Przegrał, po czym usunął się w cień. Wydawało się, że 72-letni były senator, „Bydgoszczanin Roku 2013” w plebiscycie „Expressu”, zaczyna przymierzać emeryckie kapcie. Wyrzuci teraz te kapcie, uzasadniając, że premierowi się nie odmawia?