Po 17 latach zakończył się proces Janusza Palucha. 823 osoby utopiły w jego parabanku 9 mln marek niemieckich. Byli wśród nich generałowie, politycy, lekarze.
Trzy lata pozbawienia wolności i 5 tys. zł grzywny - taki wyrok usłyszał twórca największej „piramidy finansowej” w Kujawsko-Pomorskiem. Proces mógł potrwać parę kolejnych lat. Do przesłuchania zostało paruset świadków z całej Polski. Janusz Paluch porozumiał się jednak z prokuraturą i dobrowolnie poddał karze. Do więzienia raczej nie trafi. Za kratkami przesiedział już parę lat. Z przerwami na ratowanie zdrowia (chore serce). W przerwach też broił. Wyłudził zaliczki na mieszkania, powołując się na znajomości w Wojskowej Agencji Mieszkaniowej. Wziął pieniądze od jubilera, obiecując mu złoty interes na Wschodzie. Naiwnych nie brakowało.
<!** reklama>Do celowego wyłudzenia pieniędzy od klientów swojej kasy Paluch nigdy się niw przyznał. Raz kreował się na ofiarę swoich bankierów: - Oszukali mnie, tworząc własne kasy. Kserowali umowy pożyczek cywilno - prawnych, pod którymi ja - in blanco się podpisywałem. Innym razem wywodził, że miliardy zainwestował w sport, a działacze go oszukali. Dwa lata temu zapowiadał w sądzie ujawnienie rewelacji. Pod warunkiem, że z sali znikną dziennikarze, a on dostanie ochronę. - Mam dość udawania wielbłąda, zamierzam zrzucić ten garb - deklarował. Tą rewelacją była kolejna bajka. O niejakim Hallu (nie ma takiego). - Zainwestowałem w jego spółkach 18 mln zł - konfabulował.
Jego parabank padł wiosną 1992 r. Niektórzy klienci stracili dorobek życia. Dwóch targnęło się na życie. - Za 1000 marek złożonych w mojej kasie, klient dostawał od 700 tys. do 3 mln zł miesięcznie (przed denominacją) - chwalił się Paluch śledczym. I nie ukrywał, że tylko ci pierwsi - jak to w piramidzie bywa - nieźle się obłowili.
- Kolejka była do mnie jak do zachrystii - mówił w sądzie przed dwoma laty. Wtedy znów zrobiło się o nim głośno. Za sprawą słynnego raportu Macierewicza o likwidacji WSI. Pojawiła się tam informacja, że „w parabanku płk. Janusza Palucha mieli zainwestować 260 tys. marek byli ministrowie obrony: Komorowski i Rayzacher”. - Bzdury. Nigdy nie byłem pułkownikiem. Nie przyjmowałem pieniędzy od tych panów - dementował Paluch w wywiadzie dla naszej gazety. Twierdził, że kontakty na szczeblu ministrów, generalicji i PZPN mieli pułkownicy z zarządu jego kasy: Janusz R. i Piotr B. Opowiadał o swoim kierowcy, który miał być agentem o pseudonimie „Tomaszewski”. - To UOP mnie zniszczył, a WSI rozebrały - stawiał kolejne tezy w sądzie. Ale ten miał dość bajek. Gdy odszedł sędzia prowadzący sprawę Palucha i proces (takie są procedury) miał zacząć się od nowa, doszło do ugody oskarżyciela z oskarżonym, a sąd temu przyklasnął. - Paluch nigdy nie wyjawi, kim byli jego mocodawcy i gdzie jest kasa. Paraliżuje go strach - twierdzą jego ofiary. Co myślą o wyroku?