Były to nieoficjalne drużynowe mistrzostwa świata. Odbyły się na Węgrzech nad Balatonem. Tę morderczą próbę ukończyło w sumie 68 zawodników z 19 krajów, a w klasyfikacji zespołowej uczestniczyło 12 teamów.
- Pomysł wzięcia udziału w tym biegu nie był przypadkowy. Trzeba sobie podnosić poprzeczkę. Mam już na swoim koncie biegi na klasycznym dystansie maratońskim, na 100 km, 12-godzinne, 16-godzinne, 24-godzinne, 48-godzinne. Dlaczego więc nie sześciodniowy? - mówi Łuczkowski.
Bydgoszczanin przygotowania do tej morderczej próby rozpoczął już na początku roku. Do momentu startu na Węgrzech na swoim „liczniku” miał już 2800 kilometrów, w tym 37 maratonów.
Nie obyło się bez problemów. Niecałe dwa tygodnie przed startem na jednym z treningów lesie przewrócił się o wystający korzeń. Kontuzja sprawiła, że zakłócony został cykl przygotowawczy do imprezy, a ból nieco ustąpił dopiero po serii zastrzyków.
Polskę na MŚ - oprócz Zygmunta Łuczkowskiego - reprezentowali także Paweł Żak, Bogusław Maciejewski i Ryszard Kałaczyński. Ten ostatni to słynny rolnik z malutkiej wsi Witunia koło Więcborka, który w 2015 roku zasłynął pokonaniem 366 maratonów w 366 dni.
Cała czwórka (średnia wieku nieco ponad 50 lat) to absolutni debiutanci na tego rodzaju imprezie.
Rywalizacja na Balatonem odbywała się na 906-metrowej asfaltowej trasie z atestem. Cztery zakręty w prawo, dwa w lewo - i tak przez 144 godziny.
Zawodnicy zakwaterowani byli tuż przy miejscu rozgrywania zawodów. W dowolnej chwili można było zejść na odpoczynek lub nocleg.
- Nie ukrywam, że startując z nie do końca zaleczoną kontuzją zastanawiłem się, czy podołam temu wyzwaniu - powiedział nam Łuczkowski.
Pogoda nie rozpieszczała zawodników. Najpierw walczyć musieli z bardzo silnym wiatrem, potem z temperaturą sięgającą 30 stopni Celsjusza.
Łuczkowski niemal od początku zmagał się z problemami żołądkowymi. Pojawiły się chwile zwątpienia, czy nie zejść z trasy. Na szczęście zdołał pokonać własną słabość, ale przez moment wypadł z pierwszej piętnastki i znalazł się na odległym 49. miejscu.
- Z każdym kilometrem czułem się lepiej. Ostatniej doby przez około dwie godziny przespałem poobiedni upał, żeby już bez przerwy dokończyć bieg - powiedział.
Bydgoszczanin w miarę pokonywania dystansu przesuwał się w klasyfikacji. Z kolei polska drużyna cały czas walczyła z Japończykami o trzecią lokatę (do końcowego wyniku liczył się rezultat trzech najlepszych).
Ostatecznie udało się pokonać reprezentantów Kraju Kwitnącej Wiśni i stanąć na najniższym stopniu podium. Wynik Polaków to 2014,2 km. - Uważam, że to olbrzymi sukces naszej drużyny. A ja osobiście cieszę się, że mimo problemów zdrowotnych mogłem pomóc kolegom - powiedział Łuczkowski.
W zawodach triumfowali Niemcy przed Włochami. Indywidualnie w zawodach zwyciężył (po raz drugi z rzędu Amerykanin Joe Feyes (ponad 880 km). Zygmunt Łuczkowski przebiegł 646,229 km, co dało mu 17. miejsce w kategorii open i 3. w kat. wiekowej. Najlepszym z Polaków był Paweł Żuk (711,932 km, nowy rekord kraju).
Zygmunt Łuczkowski nie ukrywa, że w przyszłym roku ponownie zamierza wystartować w tym ekstremalnym biegu.
A jakie ma najbliższe plany startowe? Będą to mistrzostwa Polski w biegu 24-godzinnym w Krakowie i bieg 48-godzinny w czeskim Kladnie.
- Korzystają z okazji chciałbym za pośrednictwem „Ex-pressu Bydgoskiego” podziękować mojemu klubowi, TKKF Kolejarz, za wsparcie finansowe - powiedział.
65-letni obecnie Zygmunt Łuczkowski przez 33 lata pracował jak kierowca autobusu komunikacji miejskiej w Bydgoszczy. Na serio bieganiem zajął się niedawno, bo dopiero w 2011