Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwierzenia przy muzyce. - Na szczęście, nie zostałem pianistą - mówi profesor Jerzy Swoboda [WYWIAD]

Magdalena Jasińska
Michał Sulik/Wikipedia
Z profesorem Jerzym Swobodą, znakomitym polskim dyrygentem symfonicznym i pedagogiem, który często odwiedza Bydgoszcz, rozmawia Magdalena Jasińska.

Panie Profesorze, zacznijmy od dyrygentury. Kiedy zakiełkowała w Panu myśl, że zostanie Pan dyrygentem?
[break]
Bardzo późno. Najpierw chciałem być pianistą - na szczęście, nie jestem. Mój wysiłek, ćwiczenie wielogodzinne doprowadziły do zniechęcenia i kontuzji ręki. Skończyłem średnią szkołę muzyczną w Rzeszowie w klasie fortepianu. Chyba grałem nie tak źle, bo w ramach wyróżnienia, dyplom zagrałem z orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej. To było w dawnej sali kinowej w 1973 roku. Od tego występu liczę swoją pracę artystyczną. Potem, czego to człowiek nie robił... Śpiewałem w chórze i zespole kameralnym. To były fajne przygody zważywszy na to, że w moim mniemaniu nie mam głosu. Na szczęście, to się szybko skończyło, choć te doświadczenie dziś mi się bardzo przydaje.

A studia dyrygenckie to był pierwszy wybór?Nie, pierwszym wyborem była edukacja muzyczna, czyli dawniej wychowanie muzyczne. W Krakowie głównym przedmiotem było dyrygowanie, które na początku nie szło mi absolutnie, byłem spięty, miałem krótki oddech. Jednak moja pani profesor Maria Kochaj zauważyła we mnie coś i uparła się, żebym się szkolił, uczył partytur na pamięć, ćwiczył wyobraźnię muzyczną. Po trzech latach nastąpił przełom. Na dyplomie miałem wyjątkowo duży repertuar i wybrnąłem z tego na dobrym poziomie. W ogóle wszystkie egzaminy zdawałem z wyróżnieniem - dlaczego? Nie wiem.

Zdolny prymus!Pracowity, nie zdolny - 2 procent zdolności i 98 procent pracy - takie jest moje zdanie na ten temat.
Czy kończąc studia dyrygenckie i to z wyróżnieniem, był już Pan w pełni gotowym dyrygentem symfonicznym?
Nie. Skończyłem wychowanie muzyczne i zostałem asystentem szefa chóru Filharmonii Krakowskiej. Wybrałem się na międzywydziałowe studia dyrygenckie i stwierdziłem, że warto rozwijać się w tym kierunku. W tym zawodzie ważna jest dojrzałość psychiczna.

Czy już wtedy wiedział Pan, że dyrygentura to będzie Pana życie?Że muzyka - tak, ale że dyrygentura, nie, jeszcze nie. Wtedy postanowiłem się dużo uczyć pracując. Prowadziłem już wtedy zawodowe chóry. Dostałem propozycje zostania dyrektorem w dwóch miejscach i odmówiłem. Chciałem się dalej uczyć i inwestować w siebie. Pracowałem już wtedy dla mistrzów: Pendereckiego, Strugały czy Rowickiego, przygotowywałem dla nich orkiestry. Potem od dyrektora Stanisława Gałońskiego dostałem propozycję objęcia funkcji drugiego dyrygenta Capelli Cracoviensis. Potem, jak to w życiu bywa, jeden telefon wywrócił życie do góry nogami. Proszę pamiętać, że bardzo późno skończyłem studia dyrygenckie, bo miałem 29 lat. Zadzwonił dyrektor Polskiej Orkiestry Kameralnej (dziś Symfonia Varsovia) Franciszek Wybrańczyk, abym zastąpił dyrygenta. Miałem 24 godziny na przygotowanie się do pierwszej próby. Skończyło się na tyle dobrze, że ta współpraca z Polską Orkiestrą Kameralną, później Symfonią Varsovia, trwała blisko 5 lat.

A w 1990 roku znowu zadzwonił telefon...Nie, wiedziałem, że po 5 latach trzeba się rozejrzeć za kolejną orkiestrą. Wystartowałem w konkursie na dyrektora Filharmonii Śląskiej. Wcześniej miałem propozycję od jednej z filharmonii i kilku oper, ale odmówiłem. Nie widziałem swojej przyszłości w tych zespołach. W Filharmonii Śląskiej przez kolejne osiem lat realizowałem wszystkie wcześniej wymarzone formy wokalno-instrumentalne. Ta orkiestra naprawdę była w bardzo dobrej kondycji. Nawet raz udało mi się zrobić w tydzień wersję estradową opery Beethovena Fidelio.

Nigdy Pana nie ciągnęło do opery?Ciągnęło i ciągnie nadal. Robiłem kilka rzeczy, ale nie chcę wchodzić w gotowy spektakl, wolałbym przygotować od początku dzieło. Wtedy miałem tak wiele koncertów, że mój kalendarz był wypełniony na trzy lata naprzód. Tak było przez 15 lat, ale choroba przerwała mi karierę. Dziś już nie mogę z taką intensywnością pracować, już nie mam zdrowia. Musiałem przewartościować swoje całe życie i pewnie dlatego zacząłem uczyć i dziś jestem profesorem.

Ale szybko Pan wrócił po chorobie do pracy.Po trzech miesiącach spędzonych w szpitalu wróciłem na estradę. Byłem tak zawzięty, że na siedząco, skurczony prowadziłem orkiestrę.

Twardy zawodnik...Narodziłem się dzięki temu na nowo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!