Nic nie wskazuje na to, by sprawa własności gruntów pod „Torbydem” miała rozstrzygnąć się w czasie najbliższych... kilku lat.
<!** Image 2 align=right alt="Image 119985" sub="Dziś „Torbyd” straszy. Aż trudno uwierzyć, że hala jeszcze kilka lat temu tętniła życiem Fot. Tadeusz Pawłowski">Kilkoro bydgoszczan w marcu 2006 r., wystąpiło o zwrot gruntów znajdujących się pod „Torbydem”, położonych przy ul. Chopina.
- Pierwszy raz wystąpiłem o zwrot w 1991 roku - tłumaczy pan Janusz, przedstawiciel rodzinnej grupy spadkobierców. - Otrzymałem wówczas odpowiedź, że nieruchomość podlega zwrotowi wtedy, kiedy stała się zbędna na cel określony w decyzji o wywłaszczeniu.
Pan Janusz, a w tamtych czasach „Torbyd” jeszcze działał, doszedł do wniosku, że nie ma szans na odzyskanie ziemi po dziadkach. Po piętnastu latach przeczytał w gazetach, że Rada Miasta postanowiła sprzedać nieczynne już sztuczne lodowisko wraz z hotelem i zapleczem.
- W uzasadnieniu uchwały znalezłem też informację o tym, że inni bydgoszczanie wystąpili o zwrot wywłaszczonej nieruchomości i rozpoczęto taką procedurę. Wydzielono ten obszar, bo był z boku. Focusa jeszcze nie było i wydawało się, że centrum handlowe powstanie na dawnym lodowisku - przypomina pan Janusz.
Nasz Czytelnik dodaje, że z łyżwami, hokejem i „Torbydem” związany jest od dziecka oraz że zależy mu na polubownym załatwieniu sporu.
<!** reklama>- Nie chciałbym przez kolejne 10-15 lat spierać się w sądzie. Zaproponowałem więc prezydentowi ugodę - oświadcza pan Janusz. - Chciałem, by miasto wypłaciło nam 300 tysięcy złotych. Prezydent nie zgodził się. Mówił, że nie ma takiego prawa.
Nasz rozmówca uważa, że dobrze byłoby, gdyby radni zajęli się tematem i zdecydowali o szybkim, polubownym załatwieniu sporu. Choćby dlatego, że na ochronę i za media na „Torbydzie” ADM płaci rocznie ok. 100 tys. zł.
- Za kilkanaście lat wydane na utrzymanie pieniądze przekroczą wartość obiektu. Nie jestem pieniaczem, napisałem tylko jedno pismo, na które do dziś nie mam odpowiedzi. Nie mam wygórowanych żądań i nie zależy mi latach bezsensownej walki - twierdzi pan Janusz.
Sprawę ewentualnego zwrotu nieruchomości rozpatruje urząd starosty bydgoskiego. Okazuje się, że dla tej sprawy kluczowe są dokumenty, dzięki którym będzie można ustalić, kiedy rozpoczęto i kiedy zakończono budowę „Torbydu”.
- Bez nich nie możemy orzekać o tym, czy komuś należy się zwrot, czy nie - tłumaczy Janusz Lackner, dyrektor wydziału nieruchomości. - Już kilka razy prosiliśmy likwidatora o przesłanie nam dokumentów, nie udzielił nam odpowiedzi. Napisaliśmy do miasta, ale miasto odpowiada, że nie ma dokumentów.
Prawdopodobnie niebawem starostwo zacznie szukać świadków budowy lodowiska.
Miasto nie zamierza zabiegać o porozumienie.
- Sąd nie rozstrzygnął jeszcze, czy te osoby mają prawo do zwrotu - tłumaczy Jerzy Woźniak, asystent prezydenta Bydgoszczy. - Najpierw musi być decyzja sądu, a dopiero potem można rozmawiać o ewentualnym zadośćuczynieniu. Obecnie prezydent nie ma takiej prawnej możliwości. Dobra wola to za mało.
Jerzy Woźniak zapewnił, że w Urzędzie Miasta nie ma dokumentów, o które prosił urząd starosty.