Gdyby wspólnota mieszkaniowa na bydgoskim Bocianowie zgodziła się na adaptację strychu, Leszek K. poczułby się szczęśliwym człowiekiem. Czy sąsiedzi dadzą mu taką szansę?
<!** Image 2 align=right alt="Image 65888" sub="Sedes tuż obok lodówki i kuchenki. W takich warunkach mieszka rencista Leszek K. Mógłby zaadaptować na mieszkanie pusty strych, ale na drodze do spełnienia marzeń
o godnym życiu stoi wspólnota mieszkaniowa, która nie zgadza się na tę przebudowę. /Fot. Tadeusz Pawłowski">Pan Leszek chciałby, żeby świat był piękny, ludzie dobrzy, a kobiety, które kocha, odwzajemniały jego uczucie. Kiedyś w takim świecie żył. Kilka pięknych lat kojarzy mu się z pierwszą żoną. Miał z nią dwoje dzieci i cztery sklepy. - Wszystko mi zabrała - zamyka ten rozdział życia.
Druga żona była od niego 8 lat starsza. Zamieszkał z nią i trójką jej dzieci w wielkim domu na Mazurach. Prowadzili ogrodnictwo. - Po 2 latach żona wyrzuciła mnie za drzwi jak psa - ocenia. Konflikt zaczął się, gdy u pasierbicy znalazł narkotyki.
Po tych doświadczeniach pan Leszek skończył ze zdobieniem palca ukochanej obrączką. Postawił na
konkubinaty
Znajomi poznali go z Barbarą. Też od niego starszą, bo pan Lech ceni sobie tylko dojrzałe niewiasty. Pomógł jej dorosłej córce zrobić biznes na imporcie mebli z Holandii. - Przywoziłem do Polski takie cacka, jakich żaden sklep nie miał - zachwala. To, co zarobił, zainwestował w mieszkanie: - Kupiłem Basi nowe dywany, garnki, a ona wystawiła mi walizkę za drzwi. „Córka powiedziała, że do mnie nie pasujesz”, usłyszałem.
<!** reklama>Potem była Ewa. Poznał ją na dancingu. - Psa jej z Chełmży przywiozłem - wspomina swój wkład w ten związek. Tym razem sam uciekł - Zauważyłem, że moja kobieta kradnie prąd, a jej najbliżsi to alkoholicy. Nie sprawdziły mi się także wolne związki.
<!** Image 3 align=right alt="Image 65890" sub="W tym budynku każdy ma jakieś kłopoty. Pani Irena od kilku lat walczy
z administracją o wymianę spróchniałego okna. /Fot. Tadeusz Pawłowski">Postanowił od kobiet odpocząć. Wynajął mieszkanie u ogrodnika. Czynsz w zamian za pracę w gospodarstwie - takie były ich rozliczenia. Po kilku miesiącach rany na sercu się zabliźniły i pan Leszek znów ruszył na łowy. Kobieta przygotowująca posiłki handlującym na targowisku, to mogła być właśnie ona. Obrotna, gospodarna. - Uwierzyłem, że możemy stworzyć rodzinę - mówi. - Dzień w dzień obierałem 25 kg ziemniaków, pomagałem przygotować posiłki dla kilkudziesięciu ludzi, biegałem po urzędach, by załatwić jej decyzję na puste mieszkanie w sąsiedztwie. Gdy ten dokument dostała do ręki, pokazała mi drzwi.
Kolejne pół roku spędził pan Leszek w noclegowniach i na dworcu. Zimą dostał przydział na mieszkanie. - Obok baraków z mieszkaniami socjalnymi. Co rusz jakiś menel się do mnie włamywał, kradł. Strach było wyjść z domu - wspomina.
Starania o zamianę mieszkania nie trwały długo. Gdy zaoferowano mu lokal na poddaszu w centrum miasta, szybko się zgodził. Nie przestraszył go widok sedesu na wprost wejściowych drzwi ani kuchenka ustawiona przy ubikacji. Obok przydzielonego mu lokalu zobaczył strych. - Nikt go nie używał , a ja jestem „złota rączka”, wszystko zrobić potrafię - mówi. Zamarzyła mu się adaptacja strychu na pokój i łazienkę. Wystąpił do urzędu o warunki zabudowy, zamówił projekt. Uzgodnił go z Zarządem Dróg Miejskich, energetyką, a nawet z zarządem woj. kujawsko- pomorskiego, bo tak stanowi prawo. Kupił wannę, zgromadził baterie. Na drodze do spełnienia marzeń stanęła
wspólnota mieszkaniowa
Kilkunastu właścicieli mieszkań nie wyraziło zgody na poszerzenie mieszkania sąsiada (kosztem wspólnego strychu). Tego pan Leszek zrozumieć nie może. - Kiedy w 2003 r. pisałem wniosek o zgodę na adaptację strychu, podpisało się pod nim 15 mieszkańców - pokazuje dokument. Ma też pisma z urzędu, informujące o jego planach członków wspólnoty. - Mogli odwołać się od tych postanowień, a nikt tego nie zrobił - zauważa.
Zwrócił się o pomoc do prezydenta. Ten odpisał: „(...) nie mogę spełnić Pana oczekiwań. Nie mam wpływu na treść uchwał podejmowanych przez wspólnotę mieszkaniową, a ADM, jako zarządca nieruchomości, jest zobowiązana do realizacji woli właścicieli.
Fiaskiem zakończyła się misja państwowego wojewódzkiego inspektora sanitarnego. Wystąpił on do ADM z prośbą o rozwiązanie problemu Leszka K., bo „usytuowanie w.c. w pomieszczeniu kuchennym jest niezgodne z obowiązującymi przepisami. Ale dla zarządcy wola wspólnoty - rzecz święta. Ważniejsza niż przepisy sanitarne i wskazania lekarza, który orzekł, że K., jako osobie chorej i renciście, potrzebne są lepsze warunki.
Na wsparcie sąsiadów pan Leszek liczyć raczej nie może. Tu każdy ma swoje kłopoty. Ma je pani Irena - inwalidka z niższego piętra, która od lat walczy z administracją o wymianę spróchniałego okna. I jej sąsiadka, pani C., która uważa, że pan Leszek
jest niegrzeczny
- Moją córkę, która stała na korytarzu, strasznie skrzyczał - wspomina. Dlatego pani C., choć mieszkanie najmuje tu od miesiąca, będzie przeciw adaptacji strychu. - Pranie będziemy tam wieszać - zapowiada.
Część tych, którzy wykupili mieszkania, już tu nie mieszka. Lokale wynajmują, a strych w budynku uważają za atut. - Słyszałem , że niektórzy chcą z suszarni skorzystać, a pan K. im to utrudnia - twierdzi pan M. Inni, choć sami nigdy ze strychu nie korzystali, powtarzają to samo. Są i tacy, którzy pamiętają, że poprzedni lokator poddasza prysznic sobie na strychu zainstalował i mieszkanie sąsiadki zalał. - To była prowizorka - tłumaczy pan Leszek. - Dla mnie projekt wykonał profesjonalista - pokazuje dokument, w który sporo gotówki zainwestował. Niedawno złożył do ADM wniosek o wykup mieszkania wraz ze strychem, ale dostał odpowiedź odmowną.
W jego głowie lęgnie się od 3 lat teoria spisku. Ma w nim uczestniczyć ADM i policja. - Jak miałem w Chełmży sklepy - wspomina - to żołnierze „Taty”, czyli pana Ś. z Torunia, chcieli wymusić ode mnie haracze. Odmówiłem i zaczęła się ich zemsta.
Szereg dziwnych zdarzeń i, jak twierdzi K., pomówień parokrotnie stawiało go przed obliczem Temidy. - Broniłem się z całych sił - mówi, pokazując sądowe dokumenty. Były też procesy, które sam wytoczył. - Oskarżyłem pracowników ADM i policjantów o napad na moje mieszkanie - wspomina zdarzenie sprzed 3 lat. - ADM przysłała zawiadomienie, że chce obejrzeć strych, ale to był podstęp. Przyszli, żeby wyjąć drzwi, którymi wchodziło się do mojego mieszkania i na strych. Założył je poprzedni lokator.
Nie pozwolił ich zdemontować, więc zarządca wezwał policję. Awantura zakończyła się zawiezieniem rzekomo agresywnego pana Leszka do „psychiatryka”. Sąd nie uznał tego zdarzenia za napad na mienie i wolność K. Administrator wytłumaczył,że zabrano drzwi, bo K. bezprawnie założył w nich zamek, utrudniając wejście na strych. - To wszystko nieprawda! - burzy się pan Leszek.
Przyjmuje nas w swoim ciasnym, ale schludnym mieszkanku. Pokazuje
Złoty Krzyż Zasługi
przyznany mu za uratowanie życia dyrektorowi chełmżyńskiego liceum. - Unieszkodliwiłem 2 zbiegów z więzienia w Braniewie, którzy napadli na dyrektora - wspomina. Szczyci się oddaniem 47 litrów krwi potrzebującym. Pokazuje zdjęcia z zarejestrowanymi przebłyskami rodzinnego szczęścia. Potem zalewa kawę wodą z czajnika gwiżdżącego obok sedesu i pyta: - Myślicie, że mój los odmieni się na lepsze? Żyłem kiedyś w willi, potem - na dworcu. Czy sąsiedzka wspólnota pozwoli mi jeszcze pożyć w godnych warunkach? Czy tak trudno podarować komuś lepsze życie?