https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zostałam zaczarowana przez kino

Małgorzata Chojnicka
Rozmowa z WIESŁAWĄ CZAPIŃSKĄ, krytykiem filmowym, historykiem filmu, specjalistką, m.in., od twórczości Poli Negri.

Rozmowa z WIESŁAWĄ CZAPIŃSKĄ, krytykiem filmowym, historykiem filmu, specjalistką, m.in., od twórczości Poli Negri.

Jest Pani wybitną znawczynią filmu i tworczości wielkich gwiazd, które zrobiły oszałamiającą karierę, a przede wszystkim - osobą rozmiłowaną w magii kina. Kiedy rozpoczęła się Pani przygoda z filmem?

<!** Image 2 align=right alt="Image 91013" sub="Fot. Małgorzata Chojnicka">Film na dużym ekranie zobaczyłam po raz pierwszy pod koniec drugiej wojny światowej i to za sprawą filmowców radzieckich. Wszystkie dzieci, wśród których byłam i ja, wpatrywały się w ekran z otwartymi buziami. Do dziś pamiętam swoje zafascynowanie i zdumienie. Od tego wydarzenia zaczęło się moje życie z kinem. Potem razem z rodzicami przeprowadziłam się do Elbląga, gdzie pewnego dnia na poniemieckim strychu znalazłam zbiory przedwojennych tygodników filmowych. Mogłam godzinami oglądać te gazety, choć jeszcze nie znałam niemieckiego, ale powoli zaczynałam się go uczyć. Poznałam tytuły niemieckich filmów. To był zaczarowany świat. Wtedy poczułam magię filmu. Wkrótce w Elblągu otwarto kino, a na ekrany wszedł angielski film pod tytułem „Rossanna siedmiu księżyców”. Bardzo chciałam go obejrzeć, ale mój problem polegał na tym, że był on dozwolony od 16 lat, a ja oczywiście tyle jeszcze nie miałam. Aby dostać się na seans, nawet podrobiłam szkolną legitymację, co na niewiele się zdało, bo byłam taką kruszyną, że nikt nie dał się oszukać. Jednak szczęście mi dopisało i jakoś dostałam się do kina. Film wywarł na mnie ogromne wrażenie. Opowiadał o kobiecie, która cierpiała na rozdwojenie jaźni - raz była przykładną żoną i matką, a gdy wkładała kolczyki w kształcie siedmiu półksiężyców, stawała się zupełnie kimś innym i wiodła bardzo burzliwe życie, pełne miłosnych uniesień. Doskonale zapamiętałam nazwisko aktora grającego rolę Nina Barucciego, kochanka głównej bohaterki - to był Stewart Granger. Stał się on moim ideałem mężczyzny. Z biegiem czasu moje horyzonty filmowe się poszerzały i to nie tylko o filmy radzieckie, zresztą bardzo wartościowe. To był dobry czas dla kina. Mimo komuny, Polacy kupowali filmy w całej Europie, zwłaszcza te nagradzane. A ja dojrzewałam z kinem - z ekranu dowiedziałam się, co to jest miłość, zdrada, zabójstwo. Zdałam maturę i podjęłam decyzję, że zostanę krytykiem filmowym. Wtedy życzliwa wróżka sprowadziła na moją drogę profesora Aleksandra Jackiewicza, który zabiegał o utworzenia wydziału teorii filmu przy Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi. To trudne przedsięwzięcie udało się mu zrealizować po roku i tak zostałam studentką tego wydziału. Był to jedyny wydział łódzkiej „filmówki” z siedzibą w Warszawie. Studiowałam z tak wybitnymi osobami jak Ernest Bryll, Stanisław Janicki, Barbara Wachowicz, Krzysztof Zanussi i Grzegorz Dubowski, późniejszy redaktor naczelny „Ekranu”. Wykładowcy poszerzali nam horyzonty, a przede wszystkim pokazali możliwości kina, które jest sztuką polifoniczną, czerpiącą z różnych dziedzin. Tak się to wszystko zaczęło. Miłość do kina odziedziczyła po mnie moja córka, która ukończyła wydział operatorski, robi świetne zdjęcia podwodne i zna się na filmie.

<!** reklama>Przez wiele lat była Pani związana z tygodnikiem „Ekran”...

Dobrze się złożyło, że grupa entuzjastów z naszego wydziału zorganizowała tygodnik „Ekran” - my rozumieliśmy kino. Zaczęłam wyjeżdżać za granicę na imprezy filmowe. Proszę sobie wyobrazić, że podczas pobytu w Jugosławii poznałam żywego Nino! Miałam okazję zrobić wywiad z samym Stewardem Grangerem! Miał już wtedy skronie przyprószone siwizną, ale wywierał nadal ogromne wrażenie na kobietach. Przyjechał tam z żoną, sporo od siebie młodszą Miss Danii. Moim największym sukcesem podczas tego wyjazdu było jednak przeprowadzenie wywiadu z Jane Mansfield, nawet widziałam jej ówczesnego męża Mickeya Hargitaya. Po latach spotkałam młodego człowieka, który wyjął z portfela zdjęcie wycięte z „Ekranu”, które ja zrobiłam Jane Mansfield. Bardzo mnie tym wzruszył i do tej pory się przyjaźnimy. Byłam też jedyną dziennikarką, której Marlena Dietrich udzieliła wywiadu podczas swego pobytu w Polsce. Potem wyjechałam do Japonii, również jako pierwsza polska dziennikarka, by poznać japońską kinematografię. Nie poznałam Akiry Kurosawy, ale za to jego ulubionego aktora, sławnego Toshiro Mifune.

A co uznaje Pani za swój największy zawodowy sukces?

Najbardziej jestem zadowolona z tego, że wymyśliłam Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego, którą przyznano już po raz czterdziesty. Mam też swój spory udział w powstaniu Przeglądu Twórczości Filmowej „Pola i inni”, który stał się imprezą cykliczną w Lipnie - rodzinnym mieście Poli Negri. Ma on na celu promowanie naszych aktorów, którzy odnieśli lub odnoszą sukcesy w filmach zagranicznych.

Jest Pani specjalistką od twórczości Poli Negri oraz autorką jej biografii. Skąd wzięło się u Pani zainteresowanie tą hollywoodzką gwiazdą?

Z przekory, bo wtedy o Poli Negri pisano naprawdę źle. Odnoszono się do niej z dużym lekceważeniem. Wszystko to, co wiązało się z dawną, przedwojenną Polską było niedobre. Posądzano ją nawet o romans z Hitlerem, ale ja nie wierzyłam, że tak wielka gwiazda o światowej sławie mogłaby być związana z kimś takim. Postanowiłam poznać prawdę. Miałam nawet przyznane stypendium na wyjazd do Kalifornii, ale wybuchł stan wojenny i w końcu tam nie dotarłam. Ale i tak udało mi się poznać życie Poli i zdementować wiele plotek, jak ta o jej związku z Führerem czy potem z Margaret West. W tym drugim przypadku była to prostu przyjaźń dwóch samotnych, niemłodych kobiet. Nigdy też nie wstydziła się swojego pochodzenia, ale jak w dalekiej Ameryce miała wytłumaczyć, że urodziła się w Lipnie? Do tej pory nie wszyscy wiedzą, gdzie leży Polska, a co dopiero Lipno. Mówiła więc, że urodziła się pod Warszawą. Zgłębianie biografii Poli zaczęłam od poznania jej rodzinnego miasta. Do Lipna pojechałam po raz pierwszy autobusem PKS i tu los znów się do mnie uśmiechnął. Trafiłam do zakładu fotograficznego pana Śmietanki, od którego dowiedziałam się wiele na temat rodziny, w której na świat przyszła gwiazda. On też sfotografował dla mnie rodzinny dom Poli na ulicy Stodólnej. W tym czasie w Lipnie nie było najmniejszego śladu, że się tam urodziła. Ona - w zasadzie jedyna polska aktorka, której udało się odnieść tak wielki, światowy sukces. Chciałam, żeby rodacy sobie wreszcie o niej przypomnieli. Gdy byłam w Niemczech, to każdy Niemiec doskonale wiedział kim była, a u nas dobrze, że chociaż przed wieloma laty pokazały się czekoladki z najlepszym jej portretem pędzla Tadeusza Styki. A przecież to nasza jedyna ikona filmowa, która przeszła do historii kina jako jedna z pierwszych ekranowych femmes fatales! Dobrze, że to się zmienia na lepsze i jej rodzinne miasto za sprawą kilku prawdziwych pasjonatów przywraca pamięć o tej niezwykle utalentowanej aktorce.

Pola wiodła życie prawdziwej gwiazdy i słynęła ze swych romansów. Czy któraś z jej miłości okazała się szczęśliwa?

Nie miała szczęścia w miłości. Kiedyś miała wróżyć jej Cyganka, która przepowiedziała, że zmarnuje się przez kawalerów. Jej pierwsze małżeństwo z hrabią Eugeniuszem Dąbskim było zupełną pomyłką. Pola była wtedy już znaną aktorką i cóż miała z nim robić? Siedzieć w domu i gotować obiady? Wielokrotnie oświadczał się jej elegancki fabrykant Willy Seifert, ale jego z kolei nie chciała. Potem, już za oceanem, przyszedł słynny romans z Rudolphem Valentino, krążyły plotki o związku z Charliem Chaplinem. W końcu wyszła za mąż za gruzińskiego księcia Sergiusza Mdivaniego. Ale go wygoniła, bo okazał się najzwyklejszym oszustem. Dożyła swych dni w samotności.

Jest Pani autorką dwóch książek o okresie nazizmu w Niemczech, a są to - „Wielkie romanse Trzeciej Rzeszy” i „Artyści w Trzeciej Rzeszy”. Dlaczego się Pani zainteresowała właśnie tymi czasami?

Dla mnie czasy nazizmu w Niemczech to fenomen historyczny. Państwo to trwało zaledwie 12 lat, a przekręciło świat o 180 stopni. Pracowałam kiedyś w Niemczech w nie swoim zawodzie i postanowiłam nie zmarnować tego czasu. Szperałam w bibliotekach w poszukiwaniu informacji o życiu gwiazd filmowych, plastyków, muzyków czy ważnych postaci z kręgu Hitlera. Zajęłam się również samym Führerem. Rozmawiałam także ze starszymi ludźmi, których młodość przypadła na okres nazizmu i wojny. Doskonale pamiętali, kto był czyim mężem czy żoną i kogo zdradzał. Tak powstały moje dwie książki, które przybliżyły te w końcu nie aż tak odległe czasy. Nadal jest to okres, będący prawdziwą „kopalnią” tematów.

A jakie ma Pani pisarskie plany?

Chciałabym napisać książkę o moim życiu z kinem. Jeszcze nie wiem, jaki będzie nosiła tytuł, ale opowiem w niej o swojej wielkiej miłościi, jaką jest dla mnie film.

Teczka osobowa

  • Wiesława Czapińska - krytyk filmowy, historyk filmu, scenarzystka (filmy krótkometrażowe, dokumentalne i animacje), dziennikarka, pisarka i animatorka kultury.
  • Pomysłodawczyni Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego (1969) i zarazem członek jury tego konkursu.
  • Zawodowo była związana z tygodnikiem „Ekran” oraz współpracowała z innymi pismami.
  • Prowadziła wykłady w Bródnowskim i Płońskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku
  • Współpracowała z Akademią Filmu i Telewizji w Warszawie.
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski