– Stosując się do zasady 7°C weźmy poprawkę na fakt niestabilności pogody na przełomie zimy i wiosny. Dlatego lepiej poczekać kilka dni na ustabilizowanie się aury – tak, aby opony letnie nie musiały stawiać czoła mokrym, śliskim nawierzchniom – radzi Piotr Sarnecki, dyrektor generalny Polskiego Związku Przemysłu Oponiarskiego (PZPO).
Badanie PZPO i TÜV
O tym, że różnice w drodze hamowania opon dedykowanych do konkretnych pór roku są znaczące, przekonuje także wspólne badanie TÜV SÜD i PZPO. Na podstawie testów przeprowadzonych na torze w temperaturze +23°C (nawierzchnia rozgrzana do +40°C) wynika, że na suchej nawierzchni korzystanie z ogumienia zimowego przyczynia się do znaczącego wydłużenia odcinka, po jakim zatrzymamy nasz pojazd. Jaka to różnica? Ponad dwie długości samochodu, czyli w praktyce to 9 metrów! Tyle zatem można zaoszczędzić używając dedykowanych opon (28 metrów – opony letnie; 37 metrów – opony zimowe), hamując z prędkości 85 km/h przy temperaturze +23°C.
– Mieszanka gumowa ze znaczną domieszką krzemionki, z jakiej zrobione są zimowe opony, nie zapewnia odpowiedniej trakcji, gdy nawierzchnia rozgrzewa się do kilkudziesięciu stopni. Z badań TÜV SÜD i PZPO wynika, że różnica wynosi 8 metrów (35 metrów – opony letnie; 43 metry – opony zimowe). To kolosalna różnica biorąc pod uwagę fakt, że czasami brakuje dosłownie metra by uniknąć kolizji czy potrącenia, które może być dramatyczne w skutkach – wskazuje Piotr Sarnecki.
W takich warunkach atmosferycznych mieszanka, z której zrobiona jest zimowa opona traci swoje właściwości i przestaje zapewniać optymalną trakcję – nie zapewnia przyczepności i bezpiecznego hamowania na suchej oraz mokrej nawierzchni. Wyższe temperatury sprawiają także, że opony zimowe zaczynają się przegrzewać, a to sprzyja ich szybszemu zużyciu.
