Dobrze, że igrzyska się skończyły, bo miałem już dość oglądania permanentnych porażek polskich sportowców. Po kiego licha wysłano najliczniejszą w historii aż 62-osobową reprezentację? Po co do Korei polecieli saneczkarze, bobsleiści czy alpejczycy? Czy finansowanie zagranicznych zgrupowań tych zawodników nie jest marnotrawieniem publicznych pieniędzy? Czy nie powinniśmy inwestować w dyscypliny (w infrastrukturę i szkolenie młodzieży), które można uprawiać nad Wisłą?
Powyższe pytania padają niemal po każdych igrzyskach (letnich i zimowych). I co? I nic. A wystarczy zobaczyć, jak to funkcjonuje u innych. Chociażby w Holandii. Kraj znacznie bogatszy od nas wysłał do Korei 33 sportowców, z czego aż 29 reprezentowało łyżwiarstwo szybkie i short-track. Przedstawiciele tych dwóch dyscyplin wywalczyli aż 20 (słownie: dwadzieścia) medali! W kraju tulipanów już dawno zrozumieli, że nie ma co się rozdrabniać; że liczy się jakość, a nie ilość. Może warto pójść tą drogą?