Zdrowie - cena umowna

<!** Image align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw_powazny.jpg" >Nie pamiętam roku, w którym negocjacje firm medycznych
z Narodowym Funduszem Zdrowia zakończyłyby się w terminie. Tak samo jest teraz. Data graniczna, 15 grudnia, minęła, a bez porozumienia z NFZ są nadal największe bydgoskie szpitale: „Biziel” i „Jurasz” oraz Centrum Onkologii i po części Kujawsko-Pomorskie Centrum Pulmonologii. Zawsze też pod koniec roku do społeczeństwa docierają sygnały, że na pewne propozycje funduszu szpitale za nic nie mogą się zgodzić, po czym... z początkiem stycznia wszystko kończy się happy endem. Niestety, dobra atmosfera mija już około wakacji, kiedy okazuje się, że niektóre limity na lekarskie cuda są na wyczerpaniu. I zabawa, przypominająca handlowanie na rynku konia od Cyganów, zaczyna się od nowa.

<!** reklama>

Przyznaję, że nie mam pojęcia, ile Cyganie gotowi byli opuścić z ceny chabety. Mam jednak nadzieję, że na rynku zdrowia fachowcy potrafią obliczyć wartość zabiegów. Chociaż... Jak to możliwe, że NFZ płaci za dobę dyżuru na szpitalnych oddziałach ratunkowych 11 tysięcy złotych, podczas gdy w szpitalu im. Biziela realne wykonanie dobowego dyżuru na ratownictwie wyceniono na 30 tysięcy. Toż to prawie trzy razy tyle! Szacunki fachowców tak bardzo nie mogą się różnić. Załóżmy, że za tydzień-dwa usłyszymy od dyrektorów szpitala
i funduszu radosną wieść, że jest deal, umowa na ratownictwo podpisana - powiedzmy, że krakowskim targiem, na 19,5 tys. za dobę. W zależności od prywatnych poglądów możemy wtedy podejrzewać, że (1) chciwi medycy chcieli nas, potencjalnych pacjentów, oskubać, by kupić sobie kolejnego mercedesa; (2) chciwy fundusz zmusił medyków, by nas ratowali na pół, a dokładnie dwie trzecie gwizdka, chroniąc miejsca przy korycie dla władz funduszu, resortu i państwa.