https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zawód barbarzyńca

Adam Luks
Jedni zostają lekarzami, inni wybierają karierę prawnika. Niektórzy zaś zarabiają na życie bieganiem w skórzanych portkach z toporem pod pachą, co jakiś czas tłukąc się po głowach wielkimi mieczami. I wcale nie narzekają.

Jedni zostają lekarzami, inni wybierają karierę prawnika. Niektórzy zaś zarabiają na życie bieganiem w skórzanych portkach z toporem pod pachą, co jakiś czas tłukąc się po głowach wielkimi mieczami. I wcale nie narzekają.

<!** Image 2 align=middle alt="Image 33688" sub="Bitwy z użyciem prawdziwej broni to najbardziej widowiskowa, ale i niebezpieczna cześć fachu festynowego wojownika. Złamania, skaleczenia i urazy głowy w tej pracy zdarzają się regularnie.">- Jak będę duży, też zostanę barbarzyńcą - w głosie kilkuletniego chłopca, który z wypiekami na twarzy przygląda się zaciekłej walce brodatego Gota z rzymskim legionistą, brzmi absolutna pewność.

Ojciec malca jest szczerze rozbawiony. Pewnie myśli, że wpadł na znakomity pomysł, zabierając syna na słynny piknik archeologiczny do Biskupina. Mina zrzednie mu za parę lat, kiedy synuś rzeczywiście „wytnie numer” i zamiast zostać lekarzem czy prawnikiem, zacznie zarabiać na życie, paradując w skórzanych portkach z ogromnym toporem pod pachą. „Barbarzyństwo” jest bowiem nie tylko oryginalnym hobby i pasją, ale dla wielu również sposobem na życie, wręcz zawodem.

Miecz za parę setek

Na samym „barbarzyństwie” fortunę zbić jednak trudno. Aby zarobić, trzeba się wyspecjalizować i rozpocząć, dajmy na to, produkcję funkcjonalnych replik używanej przed wiekami broni. W porządku, tylko kto to kupi? Inni barbarzyńcy, rzecz jasna.

Rynek rozwija się dynamicznie. Oprócz maniaków wczesnego średniowiecza, parających się mniej lub bardziej wiernym odgrywaniem życia barbarzyńskich plemion: Gotów, Celtów, Hunów, mamy w Polsce całą gamę najróżniejszych pasjonatów archeologii doświadczalnej. Rzymskie legiony, husyckie tabory i nieprzebrane zastępy braci rycerskiej. Takich „postrzeleńców” liczy się już w tysiącach. Każdy z nich potrzebuje broni: mieczy, toporów, noży bojowych, łuków, kusz, strzał i bełtów, a także zbroi, hełmów, odpowiednich ubrań, biżuterii...

- Na start potrzeba jakieś 3 tysiące euro - oblicza szybko Tomasz Wiśniewski z Grudziądza, członek rzymskiego legionu „Rapax”, przebiegając wzrokiem po elementach swojej garderoby i ekwipunku. Legionista pracuje właśnie przy budowie zgodnych z realiami umocnień obozowych. - Górna granica cenowa nie istnieje. Jeśli masz ochotę, możesz wtopić w tę zabawę każdą forsę. Wszystko zależy od jakości wykonania sprzętu. Ten gladius - chłopak wyciąga z pochwy krótki miecz, najbardziej charakterystyczną broń rzymskiego legionisty - kosztował 160 euro, ale za podobny, tyle że wykonany z damasceńskiej wielowarstwowej stali zapłacisz nawet kilka tysięcy.

Najbardziej znane warsztaty płatnerskie, produkujące na zamówienie wysokiej klasy rzymską broń i pancerze, znajdują się w Anglii i Niemczech. W Azji sprzęt powstaje masowo. Można kupić go znacznie taniej, ale trzeba się liczyć z gorszą jakością i dość dużą rozbieżnością z oryginałem.

- A przecież dbałość o detale jest w tym wszystkim najbardziej pociągająca - uważa Maciej Szymczek z Gorzowa, od ośmiu lat zajmujący się rekonstrukcją historyczną. Chłopak ubrany jest w tunikę z ręcznie tkanego materiału, zdobioną czerwoną nicią, którą sam, wzorem starożytnych Rzymian, pofarbował za pomocą... buraczków.

Spośród kilku epok historycznych, które badał Maciek, czasy potęgi starożytnego Rzymu podobają mu się najbardziej. - To dlatego, że ten okres jest dobrze rozpoznany archeologicznie. W Internecie i podręcznikach można znaleźć bardzo szczegółowe opisy różnych przedmiotów. Dość łatwo zatem zdobyć wiedzę niezbędną przy późniejszych pracach rekonstruktorskich.

Lepiej pisać książki

Na stoisku edukacyjnym prowadzonym przez Maćka i jego znajomych widać na przykład przyrząd służący Rzymianom do usuwania z zębów resztek jedzenia, rzymskie liczydło czy pomysłowe „urządzenie” (kawałek gąbki zatknięty na cienki kijek) zastępujące legionistom papier toaletowy.

Gorzowska ekipa wędruje ze swoimi rekonstrukcjami i ogromną wiedzą na temat epoki po krajowych i zagranicznych festynach archeologicznych. Organizatorzy imprez opłacają za nich wszelkie koszty pobytu i podróży. Okazuje się, że w takiej gratisowej trasie archeologicznej można spędzić wiele miesięcy, bo od wczesnej wiosny do późnej jesieni nie ma praktycznie tygodnia, aby gdzieś w Europie nie odbywał się jakiś historyczny festiwal.

<!** reklama left>- Nie byłem w domu od 19 czerwca - rzuca na potwierdzenie jeden z uczestników biskupińskiego festynu.

Po festynach wędrują również wytwórcy dawnej broni.

- Żyję głównie z tego, co uda mi się zarobić na takich imprezach - twierdzi Marek Jakubowski, płatnerz specjalizujący się w produkcji długich bojowych noży, toporów i włóczni. - Sam obskakuję polskie festyny, a znajomi wożą moje towary po Europie. Nie narzekam, robię to, co kocham, spotykam się z ludźmi, których towarzystwo sprawia mi przyjemność i jeszcze mam z tego pieniądze.

Mniej optymizmu przejawia zajmujący sąsiedni kramik Jarosław Jankowski, z wykształcenia filolog slawista, z zamiłowania producent średniowiecznych łuków: - To ciężka robota. W dodatku bez perspektyw na rozwój. Da się wyciągnąć z tego może średnią krajową, ale nic poza tym. Łuki robi się ręcznie, więc o znaczącym zwiększeniu produkcji nie ma mowy. Kiedyś zatrudniłem do pomocy kilku pracowników, ale nie byłem zadowolony z jakości. Zakończyłem więc tę współpracę, bo bubli robić nie zamierzam.

Obecnie Jarek produkuje łuki wyłącznie hobbystycznie. Znalazł sobie bardziej intratne zajęcie - po prostu napisał książkę pt. „Drewniany łuk średniowieczny”.

- Pierwsze wydanie sprzedało się znakomicie - zapewnia. - Tyle że to nie ja na nim zarobiłem, tylko wydawca i księgarze. Drugim wydaniem i jego dystrybucją zająłem się osobiście. Na samych festynach sprzedałem ponad tysiąc egzemplarzy. Od razu poczułem efekt w kieszeni.

Jarek zamierza wydawać również książki innych autorów o podobnej tematyce. Samodzielnie przygotowuje właśnie kilka tłumaczeń: m.in. z języka angielskiego, czeskiego i bułgarskiego.

Bawią, uczą i zarabiają

Drużyna Grodu Trzygława ze Szczecina wymyśliła inny sposób na zarobek. „Pokazy i imprezy historyczno-rekreacyjne, według zasady bawić i uczyć...” - czytamy w „barbarzyńskim” folderze reklamowym. „Przygotowujemy widowiska plenerowe, oprawę konferencji, targów, imprez okolicznościowych (wesela, jubileusze, pikniki)...”

- I jakoś się kręci - zapewnia Krzysztof Pardus, zwany Świętomirem albo Czarną Panterą, jeden z członków plemienia Gotów. Nie może, niestety, dalej rozmawiać, bo wódz zarządził właśnie zbiórkę w obozie. - Telewizja robi przebitki - rzuca przepraszająco.

<!** Image 3 align=right alt="Image 33689" sub="Można powiedzieć, że mały Czcibor „barbarzyństwo” wyssał z mlekiem matki. W tym roku zaliczył już kilka różnych festynów historycznych. Ojcem chłopca jest Ingvar, słynny wódz szczecińskiej Drużyny Grodu Trzygłowa.">Chcecie Gota, będę Gotem!

Po paru minutach zbiorowego „strzelania” groźnych min do kamery, udaje mi się „zahaczyć” innego Gota.

- Na ogół jestem Waregiem, Gota odgrywam tylko na tej imprezie - informuje Gunnar, kolejny członek drużyny Trzygłowa, zajadając dewolaja z frytkami. Posiłek mało „barbarzyński”, ale organizator proponuje dziś właśnie to. - Tegoroczny festyn odbywa się pod hasłem „Rzymianie i barbarzyńcy”. Goci wpisują się w ten klimat znacznie lepiej niż Waregowie. Postanowiliśmy więc lekko „przerobić” naszą drużynę. Wszystko dla potrzeb imprezy.

Grunt to elastyczność. Kto kurczowo trzyma się jednej nacji, może wziąć udział w mniejszej liczbie festynów tematycznych. A praca Gunnara polega przecież na objeżdżaniu tego typu imprez i paradowaniu w stroju barbarzyńcy. Drużynę Gunnara można porównać do cyrkowej trupy, a jego samego do jarmarcznego aktora. Zwłaszcza że biskupiński festyn do złudzenia przypomina jarmark. Jarmark niezwykle popularny, a przez to strasznie zatłoczony.

- W tym roku jestem już na piętnastym festynie - zapewnia Gunnar. - Zwiedziłem Danię, Norwegię, kawał Europy. Teraz wybieram się do Anglii, na rocznicę bitwy pod Hastings. Niestety, sezon wkrótce się kończy. Zimę jakoś przetrwam za pieniądze zarobione na sprzedaży barbarzyńskiej biżuterii. A wiosną znowu ruszę na festynowy szlak.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski