Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawisza Bydgoszcz ma najlepszego strzelca w B klasie. To Wojciech Ruczyński

Marcin Karpiński
Kiedyś Wojciech Ruczyński występował w programie „Sextet”, ale też na Gdańskiej, w barwach Zawiszy. Teraz z zespołem walczy w Potulicach, o punkty w B klasie. Mimo 35 lat nie powiedział jeszcze ostatniego słowa...
Kiedyś Wojciech Ruczyński występował w programie „Sextet”, ale też na Gdańskiej, w barwach Zawiszy. Teraz z zespołem walczy w Potulicach, o punkty w B klasie. Mimo 35 lat nie powiedział jeszcze ostatniego słowa... Dariusz Bloch
Kto wie, jakby potoczyła się jego kariera, gdyby nie kontuzje. Jesienią ostro wziął się za siebie. W III grupie B klasy strzelił 13 goli i jest na czele klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników.

Kiedy rozmawialiśmy trzynaście lat temu, a był to wtedy dłuższy wywiad, miał pan 22 lata i był na rozdrożu. Gra w piłkę stanęła pod znakiem zapytania, bo brał pan udział w reality show TVN. Tęsknota za futbolem jednak zwyciężyła?

W tamtym okresie, muszę przyznać, jeszcze niewiele o życiu wiedziałem. Dziś już wiem, że mogłem bardziej postawić na sport. Ale pamiętajmy, że w Zawiszy źle się wtenczas działo, natomiast udział w telewizyjnym programie dawał nowe możliwości. Oprócz przygody, bo mogłem grać w filmach i być modelem, były też pieniądze. Do futbolu zniechęciłem się także po nieudanej historii z młodzieżową reprezentacją Polski. Ówczesny selekcjoner Edward Klejndinst bardzo na mnie liczył, tymczasem po pierwszym sparingu, w którym strzeliłem pięć goli, po powrocie do Bydgoszczy na jednej z ulic zostałem... zaatakowany przez psa, który przegryzł mi łydkę. Leczyłem się przez dwa miesiące. A to był dla mnie najlepszy okres. Miałem już przechodzić do drugoligowej Warty Poznań. Prawie wszystko było dogadane...

Po powrocie do zdrowia nie było szans na kontynuowanie gry?

Dalej występowałem w Zawiszy, ale nadal były różne problemy. Doszło do fuzji z Chemikiem, powstały dwie drużyny. Musiałem walczyć o miejsce w składzie. W końcu zrobiłem sobie przerwę, na półtora roku.

A jak pan wrocił, to...?

Wyglądało to już lepiej, było bardziej profesjonalnie. Ale musiałem zrobić coś ze sobą... Ważyłem sto kilogramów. Szybkość została, ale brakowało sił. Trenerzy Zawiszy dali mi grzecznie do zrozumienia, żebym na pół roku znalazł sobie nowy klub. Przeszedłem do Wisły Nowe, lecz zagrałem tam tylko trzy mecze. Nie było sensu jeździć tak daleko. I znowu od piłki trochę odpocząłem.

Czy kolejne próby powrotu do formy były bardziej udane?

Ostro powalczyliśmy z kolegami w Spójni Białe Błota. Zrobiliśmy kilka awansów, z B klasy znaleźliśmy się w piątej lidze. Był nawet moment, że mogłem spróbować gry w wyższej klasie, ale po namyśle postanowiłem jednak łączyć piłkę z pracą. Wyjazd do innego klubu oznaczałby rozłąkę z rodziną. Tego wolałem uniknąć. Po jakimś czasie drużyna Spójni też się jednak rozpadła. Zgodziłem się na występy w Łochowie, gdzie przez kilka lat mieszkałem. Dzięki środkom unijnym powstało tam nowe, piękne boisko. Chciałem pomóc także chłopakom z Łochowa. Przyszło wielu byłych graczy Zawiszy, stworzyliśmy całkiem niezłą ekipę. I z tym zespołem również z B klasy przeszliśmy do piątej ligi. W jednym meczu udało mi się strzelić dziewięć goli. Dostałem powołanie do kadry amatorów K-PZPN na turniej UEFA Region’s Cup. Tym sposobem przeżyłem piękną piłkarską przygodę, bo mogliśmy uczestniczyć w turnieju finałowym we Włoszech. Pamiętam, że na konferencjach prasowych robiłem tam za tłumacza, a na jednej z nich towarzyszyła nam... Miss Włoch. Przy okazji zobaczyłem jak wygląda świetnie zorganizowana impreza przez europejską federację.

I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie kontuzje?

Dwie kontuzje, po których za każdym razem musiałem przez pół roku dochodzić do siebie. Kiedy sobie przypomnę te wszystkie lata biegania po boisku, to kilka razy podejmowałem się ambitnych zadań i kilka razy spadłem z wysokiego konia.

W Łochowie nie tylko grał pan w piłkę...

Byłem prezesem miejscowego klubu i trenowałem dzieciaków. Nie było łatwo, nikt nie chciał się tym klubem zajmować. Dostawaliśmy niewielkie dotacje, jakimś cudem uratowaliśmy piątą ligę.

W jakich okolicznościach przeszedł pan do Zawiszy?

Na którymś ze spotkań w Łochowie, gdy debatowaliśmy nad przyszłością tej drużyny, nasz dyrektor sportowy Aleksander Nowak stwierdził, iż chodzą pogłoski, że po wielu latach mam wrócić do Zawiszy. Dociekałem, skąd ma takie informacje. Wyszło na to, że pomysł urodził się w głowie jednego ze starszych fanów Zawiszy. Trener bydgoskiego zespołu Patryk Zarosa potwierdził te zamierzenia. Gdy to usłyszałem, nie zastanawiałem się ani przez chwilę. Zawisza zawsze był dla mnie klubem numer jeden, i teraz chcę temu klubowi pomóc w awansie. Wziąłem się za siebie, oprócz treningów z zespołem, ćwiczę też indywidualnie. Może też dzięki temu udało mi się strzelić w tej rundzie 13 goli. W B klasie zawodnicy prezentują różny poziom, jedni gdzieś grali, inni tylko na Orlikach. Boiska też są w różnym stanie. Gdybyśmy grali na Gdańskiej, bramek byłoby drugie tyle. Ale w końcu nie gram przy pustych trybunach. Kibice pośpiewają, po meczu ktoś się uśmiechnie. Ta gra nabrała większego sensu. Wiosną powalczymy z Wisłą Fordon o awans; w pierwszym meczu z nimi mieliśmy trochę pecha. Na pewno dam z siebie wszystko. Jeśli Francesco Totti nadal może grać, to ja też mogę...

To na koniec - jakie były najpiękniejsze momenty z kilkunastu lat pana przygody z futbolem?

Wyjazd na obóz młodzieżowej reprezentacji Polski, udział w turnieju Region’s Cup oraz ostatnia prezentacja zespołu Zawiszy na Wyspie Młyńskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!