Imitacji broni nie można rozróżnić od oryginału nawet z 2 metrów. A repliki można kupić bez problemów. Niektórym służą do napadów, innym do obrony, jeszcze innym - do zabawy.
<!** reklama>
Przykładów na użycie - jak mówią policjanci - „przedmiotu przypominającego broń” nie trzeba daleko szukać. Tydzień temu bydgoski sąd zdecydował o aresztowaniu 33-letniego mężczyzny za spowodowanie fałszywego alarmu bombowego i za czynną napaść na policjantów. Mieszkaniec Białych Błot miał w ręce coś, co przypominało pistolet. Mimo wezwania funkcjonariuszy, żeby go wyrzucił, mężczyzna ruszył w ich kierunku. Policjanci dwa razy strzelili w powietrze, za trzecim razem postrzelili agresora w stopę. Dopiero później okazało się, że przedmiot, który miał w ręku, to pistolet, tyle że& strzelający gazem pieprzowym.
<!** Image 3 align=none alt="Image 222735" sub="Na pierwszy rzut oka niektórych replik broni nie można odróżnić od oryginału(Fot. Tymon Markowski)">
TT-ka za 300 zł
Dziś bez większego kłopotu i zezwoleń można kupić coś, co przypomina prawdziwy pistolet. Może to być miotacz gazu, pistolet hukowy czy wiatrówka. Wystarczy mieć pieniądze i to niezbyt duże. Miotacz gazu w formie pistoletu kosztuje 50 złotych, broń hukowa - 200 zł.
- Kilka lat temu bardzo popularne były wiatrówki Makarov, produkowane w tej samej fabryce, co broń ostra - mówi jeden z szefów bydgoskich agencji ochrony. - Ostrych Makarovów używała rosyjska policja, repliki były produkowane z metalu, z odciąganym jak w oryginale zamkiem itd. Tyle że w rękojeści zamiast magazynka był zbiornik na sprężone powietrze. Te repliki strzelały ołowianymi kulkami na 5 metrów. Jedyna różnica z zewnątrz polegała na białym napisie na zamku, który można było łatwo zetrzeć. Nikt nie rozróżniłby oryginału od wiatrówki z odległości 2 metrów.
Podobnie było z Walterami, których używał filmowy James Bond. Replika popularnej TT-ki to koszt 300 zł. - Niedawno byłem na grzybach w lesie na Glinkach - opowiada Czytelnik. - Znalazłem duże łuski z napisem Walter P.A.K. Ktoś się bawił w polowanie?
Łuski znalezione przez naszego Czytelnika pochodzą z pistoletu hukowego, tyle że - według policji - niezgodnego z prawem&
Walka z cieniem
Od końca ub. roku policja walczy z kilkoma rodzajami pistoletów hukowych. Dotyczy to np. Walthera P-99 czy rewolwerów sprzedawanych pod nazwą „Zoraki”. Pojedynczy egzemplarz kosztuje ok. 800-900 zł. Ma lufę kalibru 6 mm, ale strzela amunicją 9 mm, której dźwięku podczas strzału nie można rozróżnić od ostrego naboju. W Polsce pistolet hukowy bez zezwolenia można kupić jedynie, jeśli lufa ma kaliber nie większy niż 6 mm.
Wydziały postępowań administracyjnych komend wojewódzkich zaczęły publikować oficjalne komunikaty, które zobowiązują posiadaczy pistoletów hukowych „Walther P-22Q”, „Walther P-99” oraz rewolwerów „Zoraki K-10” i „Keseru K-10” do zgłoszenia się do najbliższej jednostki policji albo żandarmerii wojskowej i oddania posiadanego egzemplarza do depozytu. Według policji, modele te są bronią palną, za której posiadanie - zgodnie z ustawą - grozi do 8 lat więzienia.
- Od początku roku zdeponowano u nas tylko jeden egzemplarz takiej broni - przyznaje Maciej Daszkiewicz z zespołu prasowego bydgoskiej KWP.
Poza jakąkolwiek kontrolą pozostaje rynek broni używanej przez entuzjastów ASG. To repliki broni, które wykorzystując sprężone powietrze, strzelają plastikowymi kuleczkami. Popularny rosyjski „kałasz” kosztuje kilkaset złotych.
- Użycie przedmiotu przypominającego broń na przykład podczas napadu może skutkować podwyższeniem kary jak za użycie niebezpiecznego narzędzia - ostrzega Maciej Daszkiewicz. - Przestrzegałbym też przed użyciem takich replik w samoobronie. Mogą spowodować u napastnika wzrost agresji, a osoba, która takim przedmiotem się posługuje, nie będzie się mogła obronić.