https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z bluesem od 30 lat

SŁAWOMIR WIERZCHOLSKI, wirtuoz harmonijki ustnej, lider i założyciel Nocnej Zmiany Bluesa, opowiada o kulisach grania w zespole i jego historii.

SŁAWOMIR WIERZCHOLSKI, wirtuoz harmonijki ustnej, lider i założyciel Nocnej Zmiany Bluesa, opowiada o kulisach grania w zespole i jego historii.

<!** Image 2 align=right alt="Image 175333" sub="Fot. Adam Zakrzewski">Rozmawialiśmy już wiele razy, ale jeszcze nigdy nie zadałem Panu fundamentalnego pytania. Jak w ogóle narodziła się Nocna Zmiana Bluesa?

To był zespół złożony ze studentów Uniwersytetu Mikołaja Kopernika oraz uczniów toruńskiej szkoły muzycznej. Kiedy po roku przerwy wróciłem ze Stanów Zjednoczonych, czułem ogromną chęć i potrzebę grania. To był początek lat 80. Wiele się wówczas w toruńskim środowisku muzycznym działo, choć nie w tym rodzaju muzyki, który był mi najbliższy. Lata 80. to przecież eksplozja nowej fali. Chodziłem na wiele koncertów. Poznałem kolegów, których nie znałem przed moim wyjazdem. Pojawiły się pierwsze propozycje grania. I tak to się narodziło.

Blues nijak miał się wówczas do eksplozji nowej fali. Skąd to się u Was wzięło? Z przekory?

Chyba nie. Byłem zakochany w bluesie od dawna i to, co było wówczas popularne, nie miało na tę miłość żadnego wpływu. Grałem to, co mi się podobało. Bez żadnej kalkulacji. Wtedy jeszcze nie sądziłem - podobnie jak moi koledzy - że zajdę tak daleko.

A co by było, gdyby się nie udało? Kontynuowałby Pan prawniczą drogę?

Nieeee... Nie ukrywam, że to mój tata kazał mi iść na studia prawnicze. To zawsze było jego marzenie. A jak już je zacząłem, to i skończyłem, ponieważ lubię doprowadzać wszystkie sprawy do końca. Gdybym wtedy z jakichś powodów musiał zostawić muzykę, to przypuszczam, że skoncentrowałbym się bardziej na dziennikarstwie. W połowie lat 80. zostałem od razu rzucony na głęboką wodę. Po pracy w rozgłośni studenckiej Radia „Centrum” na Bielanach trafiłem najpierw do Programu IV Polskiego Radia, a później na 12 lat do radiowej „Trójki”. Zrealizowałem w niej ponad 1500 autorskich audycji.

<!** reklama>Za rok minie 30 lat, odkąd gra Pan z Nocną Zmianą Bluesa. Co Was trzyma tak długo razem? Miłość do muzyki, przyjaźń między muzykami, chęć tworzenia?

Powodów jest kilka. Najistotniejszy? Po tych 30 latach publiczność wciąż chce nas słuchać. Zmieniła się moda, powstały nowe gatunki muzyczne - techno, dance, hip-hop... A my wciąż niezmiennie tkwimy w bluesowych korzeniach. Na nasze koncerty przychodzi już drugie pokolenie słuchaczy. Jesteśmy z tego niezwykle dumni. Jako zespół przejechaliśmy już w sumie ok. 1,5 mln km tras koncertowych. Dajemy średnio od 80 do 100 koncertów rocznie. Jakby to przemnożyć przez te 30 lat, to powoli zbliżamy się już do 3000 występów.

W ciągu tej 30-letniej trasy koncertowej zawitaliście nawet do Afryki...

Tak. Graliśmy w Zimbabwe. To może wydać się śmieszne, ale nasze koncerty zapowiadano tam jako „występ grupy z Europy”. I to było już wystarczająco atrakcyjne, aby publiczność przychodziła. Po takich 2-3 koncertach przychodzono już jednak nie na „zespół z Europy”, ale na Nocną Zmianę Bluesa. Nawet koniki sprzedawały bilety na nasz występ, ponieważ trudno było je zdobyć.

A w jakich najbardziej nietypowych miejscach graliście?

W zakładach karnych. Koncerty w takich miejscach zawsze robią duże wrażenie. Graliśmy też na prymicjach, czyli pierwszych mszach odprawianych przez nowo wyświęconych księży. Co jeszcze? Zagraliśmy raz jako support na stadionie w Czechach dla 20 tysięcy widzów. Przystanek Woodstock, koncerty z orkiestrą Auxo w Tychach... Sporo tych występów było. I mam nadzieję, że jeszcze ich trochę będzie.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski