Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyciągnijmy psychiatrię z krzaków!

Jacek Kiełpiński
„Chorych i niesamodzielnych odsuwamy od siebie, wysyłamy w przysłowiowe krzaki. Tam, na uboczu łatwiej przechodzą nadużycia. Aż 70 procent łóżek psychiatrycznych w Polsce jest w szpitalach molochach na prowincji”

„Chorych i niesamodzielnych odsuwamy od siebie, wysyłamy w przysłowiowe krzaki. Tam, na uboczu łatwiej przechodzą nadużycia. Aż 70 procent łóżek psychiatrycznych w Polsce jest w szpitalach molochach na prowincji”

O wstydliwej i ukrywanej przed społeczeństwem stronie polskiej psychiatrii, warunkach panujących w szpitalach i nadużyciach w pracy biegłych w rozmowie z ANDRZEJEM MARKIEM MICHORZEWSKIM, psychiatrą.

Czy zna Pan przypadek Tomasza Sowińskiego, który jako obserwant spędził sześć tygodni w szpitalu psychiatrycznym w Świeciu, gdzie nakręcił film?

<!** Image 2 align=right alt="Image 35861" sub="Andrzej Maria Michorzewski przez 7 lat był dyrektorem szpitala psychiatrycznego w Świeciu. Zrezygnował z tej funkcji w 2000 r. ">Czytałem o tym w waszej gazecie, a potem w „Newsweeku”. Historia tego człowieka i to, co tam zobaczył, to dla mnie nic nowego. Taka jest, niestety, polska rzeczywistość. Z tego, co wiem, jego nagrania audio i wideo są pierwszym tego typu materiałem. Podziwiam go za to, że tego dokonał. Materiał ten powinien być dostępny dla wszystkich. Może to przyspieszy kres obłudy, jaka panuje wokół dramatycznych problemów polskiej psychiatrii.

Przez 7 lat był Pan dyrektorem Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu. Zrezygnował Pan z tej funkcji w 2000 r. Dlaczego?

Pozostając, musiałbym się nadal godzić na fatalne warunki, jakie tam panują. A zgoda taka mówi coś o moralności człowieka, bo jesteś taki jak ta firma. Był pan tam kilka godzin, to pan sam zobaczył. A najlepiej wiedzą, co tam się dzieje, lekarze i dyrekcja. Nie chciałem dalej przymykać na to oka. Bezpośrednią przyczyną było kolejne okrojenie finansów, co, moim zdaniem, było karygodne.

Brakowało na remonty?

Na absolutnie wszystko. Także na pensje dla personelu i... wazy do zup - wiadra tam były kiedyś i, jak widać, są do dziś. Szpital w Świeciu jest najstarszym szpitalem psychiatrycznym w Polsce. Jego najstarsza część pochodzi z 1855 roku. Mamy go, jak zresztą zdecydowana większość polskich zakładów zamkniętych, w spadku po Niemcach. I od XIX wieku praktycznie nic się nie zmieniło. Nigdy nie było prawdziwego remontu, tylko doraźne naprawy. Powód jest prosty - na świecie przeznacza się na psychiatrię 10 procent tego, ile wydaje się na całą służbę zdrowia. W Polsce mamy zaledwie 3 procent. W Polsce przypada 8 łóżek psychiatrycznych na 10 tysięcy mieszkańców, a w Anglii zaledwie 2 łóżka. Tam bowiem obowiązuje inny model - psychiatria środowiskowa. Lżej chorzy pozostają pod opieką najbliższych, pomoc medyczna dociera do domów chorych.

Pisze Pan o tym w swojej książce „Dzień, w którym wybiło szambo, czyli nadużycia w psychiatrii”. Już po napisaniu artykułu o obserwantach kilka osób zachęciło mnie do jej przeczytania. Mocna rzecz.

To książka o polskim społeczeństwie, o nas. Bo prawdziwe są słowa wypisane na wielu ścianach świeckiego szpitala, że „Miarą kultury społeczeństwa jest jego stosunek do ludzi psychicznie chorych”. To nie jest problem marginalny. Proszę zwrócić uwagę, gdzie znajdują się w Polsce szpitale psychiatryczne i domy pomocy? Na prowincji, a często wręcz na wsiach. Do szpitala w Świeciu miasto się „dosunęło” długo później nim zakład powstał. Chorych i niesamodzielnych odsuwamy od siebie, wysyłamy w przysłowiowe krzaki. Tam, na uboczu łatwiej przechodzą nadużycia. Aż 70 proc. łóżek psychiatrycznych w Polsce jest w szpitalach molochach na prowincji. Warunki panujące w normalnych szpitalach a tych psychiatrycznych są nieporównywalne.

Czy można temu jakoś zaradzić?

Trzeba zdecydować się wreszcie na prawdziwą reformę. Trzeba rozbić te molochy. Od lat mówi się o konieczności dołączenia oddziałów psychiatrycznych do szpitali miejskich i powiatowych. Ale to wymaga zmiany myślenia. Pacjenci szpitali byliby narażeni na kontakty z osobami chorymi psychicznie. A społeczeństwo chce o chorych psychicznie zapomnieć, przecież dlatego wysyła ich w miejsca oddalone o dziesiątki i setki kilometrów od domów rodzinnych. Zbliżenie do siebie ludzi z chorobami somatycznymi i psychicznymi to byłby prawdziwy przełom. Kolejna sprawa to wprowadzenie w psychiatrii oddziałów wspólnych dla obu płci. Psychiatria to nie ginekologia, tu nic nie stoi na przeszkodzie, by w sąsiednich salach leżeli mężczyźni i kobiety. Schizofrenia u mężczyzny i kobiety nie różni się, tak jak nie różnią się ich wyrostki robaczkowe. To czemu chorych różnych płci od siebie oddzielać?

Chodzi najpewniej o te sprawy...

Te sprawy to dziś pacjenci załatwiają gdzieś w krzakach na terenie szpitala. I robili tak w XIX w., bo podział na oddziały męskie i żeński pochodzi z tamtych czasów. Wspólne oddziały skłaniają pacjentów do dbałości o higienę, są po prostu bliższe normalnym warunkom i o to chodzi. Podobnie z możliwością dorabiania. Większość pacjentów nie ma za co kupić nawet papierosów. Dlatego zatrudnianie ich na terenie szpitali, w gospodarstwach pomocniczych, było dobre. Przed wojną szpital w Świeciu potrafił utrzymywać się z tego, co zrobili pacjenci, a oni otrzymywali za to wynagrodzenie. Praca zarobkowa wpływa na każdego pozytywnie, daje wiarę w siebie, w swoją przydatność. Niestety, w tej chwili wszelka działalność w ramach terapii zajęciowej obwarowana jest zastrzeżeniem, że nie może ona skutkować zarobkiem, bo to kojarzy się z wykorzystywaniem pacjentów. Fakt, że i takie rzeczy miały miejsce. Jednak, moim zdaniem, do dobrych wzorów przedwojennych należałoby wrócić.

<!** reklama left>Tomasza skierowano do osiemnastołóżkowej sali, gdzie trafił na osoby bardzo ciężko chore, zachowujące się w taki sposób, że nie dało się zasnąć. Robiono mu rewizje rozbierając do naga, zakazywano wyjść na teren szpitala. Tak ma wyglądać obserwacja sądowo-psychiatryczna?

Nie. Człowiek ten nie był aresztantem, więc zakaz wyjść był w tym przypadku dodatkową, bezprawną szykaną. Podobnie rewizja z rozbieraniem do naga. To złośliwość wobec człowieka, który i tak przeżył szok trafiając w to miejsce.

Już po wyjściu ze szpitala badał go doktor Jerzy Pobocha, przewodzący sekcji psychiatrii sądowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, i orzekł, że nie znalazł powodów do umieszczania Tomasza na obserwacji psychiatrycznej. Dlaczego więc wcześniej 2 psychiatrów z poradni oceniło, że to jest konieczne, a 3 kolejnych - ordynator oddziału szpitalnego i dwóch biegłych - wnioskowało o przedłużenie sześciotygodniowej obserwacji?

W Polsce istnieje problem biegłych z zakresu psychiatrii. Po pierwsze, biegłym jest każdy lekarz psychiatra. By wydać uczciwą opinię, trzeba przynajmniej trzech godzin. Lekarz dostaje za to sto kilkadziesiąt złotych. Niestety, wielu idzie na skróty i produkuje opinie taśmowo. Mają w komputerze kilka wzorów opinii i po kilku minutach rozmowy z badanym klikają na którąś z nich. Zresztą polskie sądy takich „biegłych” preferują, bo są szybcy i nie mają najczęściej wątpliwości. Trzeba też pamiętać, że nie ma podziału na biegłych wyznaczanych przez oskarżenie i obronę, nie ma więc między nimi dyskusji, sporu. Dlatego ja zapowiedziałem, że nie wydaję opinii. Sąd może mnie do tego zmusić pod karą grzywny. Nie robi tego jednak od czasu, gdy za wydanie dwóch opinii nie wystawiłem rachunku. Takie się zamieszanie zrobiło, że teraz najpewniej z opiniami będę miał spokój. Bo albo robić to dobrze, za godne pieniądze, albo lepiej nie dotykać, bo robienie tego na niby może być przyczyną czyjegoś nieszczęścia.

Dlaczego Tomasz trafił, Pana zdaniem, do szpitala?

Jeżeli był oskarżony o składanie fałszywych zeznań, to nawet w przypadku wyroku skazującego nie trafiłby do więzienia. Podejrzewam więc, że chodziło o złośliwość. Przecież prokuratorzy i sędziowie dobrze wiedzą, w jakie warunki wysyłają człowieka, że to gorsze niż kryminał. Komuś się musiał narazić i postanowiono mu dać nauczkę. To oczywiście moje podejrzenia, ale proszę mi wierzyć, doświadczenie mi mówi, że prawdopodobne.

Miał Pan do czynienia z obserwantami, czyli osobami takimi jak Tomasz? On odmówił poddania się testom psychologicznym, bo bał się złej woli lekarzy.

<!** Image 3 align=right alt="Image 35862" sub="W swojej książce A.M. Michorzewski pisze o nadużyciach w psychiatrii ">Za moich czasów bywało w szpitalu średnio dziesięciu obserwantów miesięcznie. Mnie nikt nie odmówił. Wystarczy normalnie z człowiekiem pogadać. Jeśli jest zdrowy, wychodzi po czterech dniach. Jeśli tego człowieka rozbierano i zakazywano mu wyjść do parku, to jego obawy zaczynają być uzasadnione. Może wiele wyjaśnią jego, na szczęście zarejestrowane, rozmowy z lekarzami. Powiem szczerze, chciałbym ich wysłuchać. Może należałoby wszystko, co nagrał ten człowiek, umieścić w Internecie? Może to wreszcie coś zmieni? Czego się boimy, prawdy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!