Najpierw Donald Trump podziękował swojej żonie Melanii, potem wiceprezydentowi i wszystkim Amerykanom, którzy sprawili, że uzyskał tak dobre wyniki.
Kiedy prezydent oświadczył w Białym Domu, że wygrał na Florydzie, rozległy się okrzyki radości, i zgromadzeni bili mu brawo.
Potem Trump wyliczał kolejne wyborczej sukcesy, przede wszystkim Teksas, który dał mu prawie 40 głosów elektorskich. Wspomniał również o Georgii, Karolinie Północnej i Pensylwanii, w których też Republikanom idzie dobrze, ale jednak jeszcze liczenie głosów się nie zakończyło.
I padło ostrzeżenie, o którym Donald Trump wspomniał w swoim wcześniejszym tweecie, że nie może być liczenia głosów po zamknięciu lokali wyborczych.
Tyle, że w tych wyborach rekordowa liczba Amerykanów głosowała korespondencyjnie i w niektórych przypadkach, jak na przykład w Pensylwanii liczenie głosów rozpoczęło się dopiero po zamknięciu wtorkowym głosowaniu i wyniki będą znane dopiero w piątek.
Donald Trump nie krył tego, że był bardzo krytyczny wobec korespondencyjnego głosowania, nie krył obaw, że mogą one prowadzić do sfałszowania wyborów. Ostrzegł Demokratów, że takie manipulacje spowodują jego reakcję, sprawą ewentualnych nieprawidłowości, o których Trump mówił, że "oni chcą nam ukraść wybory", zajmie się Sad Najwyższy USA.
Na koniec swojego wystąpienia Trump poprosił wiceprezydenta o zabranie głosu. Mike Pence oświadczył, że 60 milionów Amerykanów zagłosowało na Donalda Trumpa, by rządził Ameryką przez kolejne cztery lata, żeby Ameryka znów była wielka.
