Dziś mówi, że pamięta niewiele. Przyznaje jedynie, że w sobotę uderzył ją „kilka razy”.
Wytrzeźwiał dopiero w poniedziałek i kiedy stwierdził, że jego partnerka nie oddycha, poszedł spokojnie powiadomić dzielnicowego. Miał prawdopodobnie nadzieję, że sprawa rozejdzie się po kościach.
Tak jak wcześniej zresztą, gdy przez wiele miesięcy znęcał się nad Ewą M., nie ponosząc żadnych konsekwencji. Prokuratura wprawdzie prowadziła postępowanie, ale bezdomny człowiek był dla organów ścigania nieuchwytny i nawet nie można mu było postawić nowych zarzutów.
Tak samo nieuchwytne dla dzielnicowego ze Śródmieścia były fakty z życia Ewy M. Fakty rzeczywiste, nie te, które dzielnicowy wpisywał do notatek w ramach Niebieskiej karty. Z „faktów policyjnych” wynikało, że z kobietą wszystko jest w porządku. Dlaczego w takim razie jej ciało to dowód długotrwałej przemocy?