Od dziecka miał dryg do żużlowych maszyn. Jako junior olśnił trenerów. Młodzieżowy mistrz Polski, zawodnik uznany za najlepiej rokującego na świecie. Dziś ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości. Dlaczego Tomasz B. pojechał naprawdę po bandzie?
<!** Image 2 align=none alt="Image 176148" sub="Bajer w najlepszych latach, gdy sponsorowany był przez firmę „Real”. Wtedy nie musiał martwić się o pieniądze - miał na sprzęt i dostatnie życie.
Wszystko runęło po niespodziewanej śmierci właściciela „Reala”. Nigdy już żużlowiec nie zdołał się podnieść, nigdy nie powtórzył wcześniejszych sukcesów / Fot. Adam Zakrzewski">- Jak on ładnie jeździł! I to od samego początku, gdy miał 10 lat. W czasach swej młodości był lepszy od Tomka Golloba. No, ale potem wszystko zaczęło mu się rozłazić... - trener Jan Ząbik, legenda nie tylko toruńskiego żużla, macha zrezygnowany ręką. - Teraz nie mogę spokojnie czytać doniesień na jego temat. Mógł mieć wszystko w żużlu. I nadal królować.
Nagle na ustach wszystkich
<!** reklama>Dziś o Bajerze (taka ksywka przylgnęła do żużlowca w środowisku) pisze się Tomasz B. Teraz jest byłym sportowcem, który „wyłudził”, dopuścił się „bankowych oszustw” i potrafił postraszyć „zarżnięciem żony”. Ogólnie, przestępca, któremu odwieszono wyrok i jeśli sam nie zgłosi się do więzienia, to należy oczekiwać, że rozesłany zostanie za nim międzynarodowy list gończy.
<!** Image 3 align=none alt="Image 176148" sub="Rok 2003. Chorzów. Prezentacja zawodników walczących o tytuł najlepszego na globie. Wśród nich, na pierwszym planie, Tomasz B. Żużlowiec w rozgrywkach tych nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Potem było już tylko gorzej, gdy chodzi o karierę sportową, jak i działalność gospodarczą, którą próbował prowadzić / Fot. Krystian Góralski">- Jeśli ktoś choćby trochę interesował się żużlem, to nazwisko Bajera zna - zapewnia Maciej Czypek, dziennikarz sportowy. - Pamiętam, jak towarzyszyłem mu, gdy jako wyróżniający się sportowiec, wzór do naśladowania, pojechał na spotkanie w inowrocławskim areszcie śledczym. Nawiązywał świetnie kontakt z widownią. Wypadł doskonale.
Bo on kiedyś ogólnie wypadał doskonale. Do historii przeszedł mecz Apatora Toruń (dziś Unibax) z Unią Tarnów w 1992 roku. Siedemnastoletni debiutant zdobył wówczas aż dziewięć punktów dla swej drużyny. Nagle znalazł się na ustach wszystkich toruńskich kibiców, a jak wiadomo w tym mieście żużel się kocha, nazwiskami żużlowców nazywane są ulice, a dla wiernych wyznawców wybudowano ostatecznie świątynię tego sportu, jakiej na świecie wcześniej nie było - Motoarenę.
<!** Image 4 align=none alt="Image 176148" sub="Bajer z trenerem Janem Ząbikiem, który zawsze doceniał jego talent, a dziś ubolewa, że żużlowiec rozmienił go na drobne / Fot. Adam Zakrzewski">Wianuszek pięknych dziewczyn
Początki kariery Bajera to dwa znaczące rekordy. Nie było lepszego debiutanta w tym sporcie, bo tylko on w pierwszym sezonie zdobył dokładnie sto punktów. A cztery lata później Pergo Gorzów zapłaciło za niego Apatorowi 600 tysięcy złotych. Dziś to może nie robi aż takiego wrażenia, ale wtedy wszyscy operowali jeszcze złotówkami sprzed denominacji. Sześć miliardów! To wtedy brzmiało...
<!** Image 5 align=none alt="Image 176148" sub="Rękawice dostał po meczu z Unią Tarnów w 2004 roku, gdy uderzył go Tomasz Gollob / Fot. Adam Zakrzewski">- Może zbyt szybko doszedł do sukcesów? Może szło mu zbyt łatwo? - zastanawia się znawca toruńskiego żużla, pragnący zachować anonimowość, bo niezgrabnie mu dziś mówić o Bajerze, którego świetnie zna. - Ten grzeczny chłopiec, stroniący stanowczo od alkoholu, nagle stał się gwiazdą. Dwa razy został młodzieżowym indywidualnym mistrzem Polski, wygrywał turnieje. Został też ojcem. Ale nie mężem. Bo pojawiły się inne kobiety...
Cały wianuszek dziewczyn. Takiego pamięta go wielu. Wysoki jak na zawodnika uprawiającego ten sport, przystojny, wygadany, a wokół one.
<!** Image 6 align=none alt="Image 176148" sub="Dom Bajera w Rozgartach. Materialny dowód na to, że żużlowiec nie zamierzał wyłudzić i wywieźć pieniędzy z kraju / Fot. Jacek Kiełpiński">W Gorzowie szło mu z różnym szczęściem. Najpierw świetnie, potem coraz gorzej. Po pierwszym meczu Apator - Pergo w Toruniu podobno nie wytrzymał i rozpłakał się w parku maszyn. Toruńscy kibice uznali go za zdrajcę i okrzykami dali temu wyraz.
Do słynnego wypadku doszło w Toruniu, ale nie na torze, tylko na ulicy. Rozbity samochód prowadzić miała dziewczyna, z którą jechał na imprezę. Do dziś wielu uważa, że to jednak on siedział wówczas za kółkiem, ale znaleźli się życzliwi, którzy na ten szczegół przymknęli oko, bo gdyby tak zapisano w protokole, straciłby prawo jazdy, co wówczas oznaczało pożegnanie z karierą.
<!** Image 7 align=right alt="Image 176148" sub="zdjęcie z Mariuszem Puszakowskim (w środku), który odwiedził go w Stanach, gdzie podobno rozkręca interes - mycie okien / Fot. Profil M. Puszakowskiego na Facebooku">- Nie poznałem go w szpitalu, wyglądał strasznie - wspomina Jan Ząbik. - Miał cholernie dużo szczęścia.
Chodziło głównie o twarz i zęby. On sam miał żartować (słyszało to wielu), że nie ma się co martwić, bo zamówił dla siebie twarz Banderasa. I, faktycznie, po wielu operacjach plastycznych pozostał tym samym przystojniakiem. Wianuszek pięknych dziewczyn się nawet poszerzył.
Trener Ząbik: - Suszył mi głowę, że chce wrócić.
Reklamówki z pieniędzmi
Więc wrócił do Torunia i to w chwale. Najważniejsze, że znalazł sponsora marzeń. Pasja z jaką Mirosław Szrajer, właściciel królującej wówczas w Toruniu na rynku nieruchomości firmy „Real”, sponsorował toruńskich żużlowców, też przeszła do legendy.
- Dostali z Robertem Sawiną po mercedesie sprinterze. Szrajer dał Tomkowi też czarną toyotę suprę, świetny wózek. Ze skorpionem na masce - wspomina Mariusz Puszakowski, żużlowiec związany z Toruniem, dziś zawodnik drugoligowego klubu KMŻ Lubelski Węgiel, bliski kolega Bajera. - Pamiętam, jak efektownie oklejonym busem podwoził mnie, wówczas początkującego, można powiedzieć pomywacza motocykli, na dworzec PKS. Świetny, życzliwy, koleżeński facet. Później, gdy ukradli mi samochód, pożyczył mi tę toyotę. Trudno powiedzieć o nim złe słowo.
Początek XXI wieku to chyba najlepszy okres Bajera. Jak mówi trener i koledzy - miał wszystko. A po pierwsze pieniądze, o które w ogóle nie musiał się martwić. Był królem. Wszyscy pamiętają jednak, że gdy na Indywidualnych Mistrzostwach Polski w Bydgoszczy zdobył ostatnie, szesnaste miejsce, Szrajer obdarował go prezentem szczególnym, samochodem z poprzedniej epoki - fiatem 125p. Taki żarcik. Zakwalifikował się jednak do rozgrywek Grand Prix, wyłaniających mistrza świata w 2003 roku. Ruszył też na podbój Rosji. Wtedy żużlowcy najlepiej tam zarabiali.
- Jeździłem z nim we Władywostoku - przyznaje Mariusz Puszakowski. - Co tu gadać, byliśmy traktowani jak bogowie. Odbierani z lotniska, karmieni, a pieniądze płacono nam bardziej niż uczciwe.
Sam Bajer zwykł opowiadać o reklamówkach z gotówką, wręczanych często na stacjach benzynowych.
- Jeździł tam świetnie - zapewnia Puszakowski. - Kiedyś w prezencie dostał toyotę. Wprost z pobliskiej Japonii... Miała kierownicę z prawej strony, więc trzeba ją było sprzedać.
Wszystko zaczęło się sypać
Przełom największy - rok 2005 i śmierć Mirosława Szrajera. Wtedy wszystko zaczęło się sypać.
- Mówiłem mu, żeby podpisał poważny kontrakt. Tam za dużo było na gębę - tłumaczy ojciec Bajera, Marian. - Sawina i Protasiewicz mieli coś podpisane i mimo śmierci właściciela „Reala” pieniądze dostali. Tomek - nie. Musiał sprzedać dom na osiedlu Wrzosy.
Koledzy żużlowcy, którzy w zdecydowanej większości bardzo pozytywnie wypowiadają się o Bajerze, tłumaczą, o co chodzi. - Na początku sezonu każdy zawodnik potrzebuje około 200-300 tysięcy złotych. Najważniejsze są dobrze przygotowane silniki. W tamtym przypadku chodziło o pięć silników po ponad 20 tysięcy każdy. Sponsor się z obietnicy nie wywiązał, a sprzęt trzeba było odebrać - mówi Tomasz Chrzanowski, dziś jeżdżący w Grudziądzu.
Potwierdza to była żona Bajera, Patrycja, toruńska koszykarka. - Postanowił sprzedać nasz dom na Wrzosach i przystąpić do budowy w podtoruńskich Rozgartach, blisko domu swoich rodziców.
Bajer idzie na całość
Tu zaczęły się piętrzyć kłopoty, których skutkiem jest nieciekawa obecnie sytuacja Tomasza B. Na nowy dom żużlowiec nie ma pieniędzy, zaczyna myśleć o poważnym kredycie. W międzyczasie zaczynają mu puszczać nerwy. Gdy kiepsko idzie interes związany z myjnią samochodową - sprzedaje ją. Jednak nabywca nie chce przekazać całej kwoty, bo zauważa wady sprzętu. Potem zezna, że żużlowiec groził mu „zerżnięciem i zarżnięciem żony”.
- Różne rzeczy można o Tomku powiedzieć, ale w to trudno mi uwierzyć - komentuje Patrycja. - Zresztą sprawa zakończyła się ugodą.
Bajer z coraz większym trudem zdobywając pojedyncze i coraz mniej płatne punkty w barwach różnych drużyn nie tylko w Polsce, postanawia iść na całość. Chce otworzyć knajpę. Przejmuje dawnego „Oriona” przy toruńskim placu Teatralnym i zabiera się za gruntowny remont.
- Mówiłem mu: tu, w Rozgartach otwórz interes. Miałby bar marzenie, ze świeżymi rybkami. Ale on chciał koniecznie w mieście - ubolewa ojciec. - A tak pogłębił ten piwniczny lokal o dobry metr. Koszt ogromny.
Koledzy żużlowcy potwierdzają - Bajer przeinwestował, a i tak lokal nie przyjął się na tyle, by przynosić poważne zyski.
Więzienie czeka
Ostatni etap biznesowej działalności Bajera w Toruniu to jazda po bandzie, jakiej się po nim nikt nie spodziewał. Potrzebując pieniędzy na dom w Rozgartach, zaciągnął kredyt hipoteczny w Santander Consumer Banku na 435 tysięcy. Problem w tym, że przedstawiając tam niezbędne dokumenty, sfałszował zaświadczenia o zatrudnieniu swoim i żony Patrycji. - Mówił, że moja koszykówka nie wystarczy - tłumaczy Patrycja. - Byłam jego żoną, zrobiłam, jak kazał, poszłam do tego banku. Wiem, że był to błąd. Jednak niedługo potem doprowadziłam do rozdzielności majątkowej i wypisałam się z tego kredytu zaraz po drugiej transzy. W moje miejsce weszła mama Tomka. Niedługo potem doszło do naszego rozwodu za porozumieniem stron.
Bajer przymierza się do zdobycia kolejnych czterech kredytów. Jeden, w wysokości 250 tysięcy, ma być wzięty na siostrę. Ale bankowcy spostrzegają próbę podrobienia dokumentów. Dziś wiadomo, że udało mu się doprowadzić jeszcze tylko do zawarcia umowy z Meritum Bankiem na 59 tysięcy. Sąd potraktował wszystkie te przestępstwa łącznie i ostatecznie Tomasza B. ukarano karą dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery oraz grzywną w wysokości 10 tysięcy złotych. Miał też zwrócić bankom: Meritum - 24 tysiące, a Santanderowi - 410.
Nie zrobił tego przez rok. Stąd niedawna decyzja o odwieszeniu wykonania kary. Teraz, jeśli Tomasz B. do więzienia nie zgłosi się sam, trafi na listę poszukiwanych.
- Dla mnie to prawdziwy kolega, człowiek zawsze pamiętający o innych. Byliśmy kiedyś najskuteczniejszą parą w lidze - wspomina były żużlowiec, a obecnie trener, Mirosław Kowalik. - Mam nadzieję, że sobie poradzi i wróci, bo nie zasługuje na potępienie.
- Taki chłopak! - ocenia krótko Krzysztof Głowacki, mechanik Bajera. - Wszystko chciał robić sam. Potrafił się ubabrać smarem po pachy. Szkoda, że w pewnym momencie odpuścił, przytył. Miał psychikę ze stali, nie bał się jeździć, nie bał się prędkości. Ciągnął do końca. I co ważne, miał szczęście. Życzę mu, żeby wybrnął z obecnych kłopotów.