Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszyscy jesteśmy żołnierzami

Renata Napierkowska
W Powstaniu Warszawskim była łączniczką. Przez pół wieku nie mogła jednak mówić, o tym, co przeszła w czasie wojny. Teraz opowiada o tamtych dniach, bo, jak mówi, jest to winna swoim towarzyszom broni.

W Powstaniu Warszawskim była łączniczką. Przez pół wieku nie mogła jednak mówić, o tym, co przeszła w czasie wojny. Teraz opowiada o tamtych dniach, bo, jak mówi, jest to winna swoim towarzyszom broni. <!** Image 2 align=none alt="Image 194416" sub="fot. Renata Napierkowska">

Ile Pani miała lat i jak to się stało, że przyłączyła się Pani do powstania?

Kiedy wybuchło powstanie, miałam 17 lat. Jestem rodowitą warszawianką, więc tak jak większość warszawiaków byłam przekonana, że trzeba walczyć z okupantem. Najpierw byłam w harcerstwie. Kiedy wybuchła wojna, zaczęły się represje ze strony Niemców. Ze względów bezpieczeństwa musieliśmy zawiesić oficjalną harcerską działalność. Przez jedną z koleżanek, w wieku szesnastu lat, weszłam w struktury Armii Krajowej. Do powstania poszłam tak, jak stałam. Wszyscy tak poszliśmy.

Co najbardziej utkwiło Pani w pamięci z tamtych sierpniowych dni?

Powiedziałam pani podczas uroczystości przy pomniku z okazji 68 rocznicy powstania, że jak patrzę na tych młodych chłopców w mundurach, to widzę zupełnie inne twarze. Twarze moich kolegów, znajomych, którzy zginęli podczas walk powstańczych. Pamiętam niemal każdy dzień powstania. Na ulicach zaczęto budować barykady, a na budynkach zrobiło się biało-czerwono od polskich flag, z głośników i radioodbiorników płynęły polskie powstańcze piosenki. Na barykady szło wszystko: meble, cegły, tramwaje, płyty chodnikowe. Nie mieliśmy solidnych mundurów czy ubrań. Buty się rozlatywały, ubrania darły, mieszkańcy stolicy wynosili nam jednak odzież z domów. Poruszaliśmy się piwnicami i kanałami, bo Niemcy co rusz bombardowali miasto. Podczas nalotów zginęło wielu moich znajomych, kolegów. Pamiętam taką scenę, jak rozmawiałam na ulicy z moim dowódcą i kolegą. Po chwili obydwu ich już nie było, bo trafił w nich odłamek zrzuconej bomby. Ja ocalałam. Wszyscy mieliśmy świadomość zagrożenia i śmierci, ale walczyć i zginąć za ojczyznę to jest honor. Dla takiej sprawy jak niepodległa Polska, nie żal i życie poświęcić.

Jaką rolę pełniła Pani w postaniu, jaki miała pseudonim?

Byłam łączniczką. Przybrałam pseudonim Nina Górska. Nie wiem, skąd mi się wpadło do głowy to nazwisko, ale imię wzięłam po mamie, która zmarła krótko przed wojną. Miała na imię Janina, więc w skrócie Nina. Należałam do batalionu Parasol, jednak do powstania przystąpiłam na Placu Kościeleckich. Dostaliśmy rozkaz, by przejść stamtąd do Śródmieścia. Któregoś dnia, gdy przechodziłam Marszałkowską, o mało nie zginęłam, uratował mnie przypadek. Na ulicy były barykady, przez które przepuszczano ludność pojedynczo. Starszy pan, który stał przede mną, bardzo się spieszył do córki i poprosił mnie, bym go przepuściła. Tym uratował mi życie. Kiedy przechodził przez barykadę zastrzelił go snajper. Bardzo wielu ludzi ginęło na barykadach, właśnie w czasie przechodzenia. Śmierć zresztą czaiła się na każdym kroku, jednak przez cały czas przyświecała nam jedna myśl: pokonać Niemców.

Co było dalej, po kapitulacji? Dokąd Pani trafiła?

Kiedy padł rozkaz kapitulacji, wszyscy się załamaliśmy. Nie spodziewaliśmy się, że do tego dojdzie, bo liczyliśmy na pomoc Zachodu, ale zostaliśmy sami. Kilkakrotnie powstańcy zwracali się o pomoc do Rosjan, którzy stacjonowali na drugim brzegu Wisły, ale za każdym razem nam odmawiali. Po ogłoszeniu kapitulacji Niemcy wyznaczyli miejsca, gdzie mają się stawić mieszkańcy Warszawy. Wszystkim kazali opuścić stolicę. Z Warszawy Zachodniej trafiłam najpierw do Pruszkowa, gdzie był taki przejściowy obóz w naprawczych zakładach kolejowych. Stamtąd przydzielono mnie do transportu kolejowego jadącego w głąb Rzeszy. Przez dziesięć dni podróżowaliśmy w wagonach towarowych do Halle. Tam nas podzielili i ja dostałam się do Stumsdorfu. Pracowałam tam fizycznie na torach kolejowych. Moim obowiązkiem było zasypywanie lejów po bombach.

Kiedy wróciła Pani do Polski i gdzie trafiła po zakończeniu wojny?

W obozie pracy w Niemczech byłam do kwietnia 1945 roku, do czasu, aż nas wyzwolili Amerykanie. Do Polski wróciłam w 1946 roku. Trafiłam na Śląsk do Bytomia i zaczęłam pracować w hutnictwie. Miał to być pobyt tymczasowy, jednak spędziłam tam prawie pół wieku, tyle czasu trwała ta prowizorka. Nigdy nie wstąpiłam do PZPR-u, chociaż co rusz otrzymywałam deklaracje do podpisania. Wszystkie lądowały jednak na dnie szuflady biurka.

Pewnie Pani powstańcza przeszłość miała wpływ na to, że syn został żołnierzem?

- W rodzinie było dużo wojskowych. Nic więc dziwnego, że syn został zawodowym żołnierzem. Mój ojciec był Powstańcem Wielkopolskim. O powstaniu opowiedziałam mu w Warszawie, jak byliśmy na Powązkach. Pewnie ta moja powstańcza przeszłość też miała wpływ na to, że po technikum Janusz wstąpił do szkoły oficerskiej. Bardzo mnie to ucieszyło. Najpierw po szkole był w Nisku, gdzie budował drogi na południu Polski, a w 1979 roku trafił do jednostki na Dworcowej w Inowrocławiu. Zakończył służbę w stopniu podpułkownika. Myślę, że my wszyscy Polacy jesteśmy w głębi duszy żołnierzami. I teraz mimo tych sporów i kłótni polityków, gdyby zaszła taka potrzeba, to chwycilibyśmy za broń, nawet gdyby trzeba było zapłacić najwyższą stawkę: własne życie. <!** reklama>

Pani też dostała awans, tylko wiele lat później?

Tak, w 2004 roku szeregowy Barbara Sosińska otrzymała awans na stopień podporucznika Wojska Polskiego. Mam tutaj ten dokument. I praktycznie tylko on przypomina mi o powstaniu, bo wszystkie pamiątki zginęły w czasie powstania i kapitulacji. Przez pół wieku nie wolno było mówić o powstaniu. Wielu moich znajomych spędziło po kilka czy kilkanaście lat w więzieniu za przynależność do Armii Krajowej. Dopiero od niedawna możemy obchodzić kolejne rocznice Powstania Warszawskiego. Zgodziłam się na taką rozmowę o tamtych wydarzeniach po raz pierwszy. To nie ja jestem jednak tu ważna, bo takich młodych ludzi, którzy walczyli o wolną ojczyznę, były setki, tysiące. Jestem winna to tym, którzy zginęli. Jest nas coraz mniej i chodzi o to, by tej tak ważnej daty w naszej historii, nie zapomniano.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!