Winnice na wzgórzach nad rzeką tworzą bajkowy krajobraz. Wydaje się, że jesteśmy w dolinie Loary, ojczyźnie wina Chateaux, a to tylko... Dolina Dolnej Wisły, nieopodal Świecia. Czy powstanie tu nowe polskie markowe wino?<!** Image 2 align=none alt="Image 179865" ><!** reklama>
- Te lekko różowe z sinym nalotem to hibernal, te grube, granatowe to rondo, a drobne, ciemne to marchal foch - wymienia gatunki winogron właściciel winnicy. Smakujemy dorodnych owoców, gęsty, aromatyczny sok spływa po palcach... Tegoroczne winogrona są tak słodkie, że większą słodycz trudno sobie wyobrazić. Najwyższy czas, by je zerwać, więc w najbliższy weekend w Dolinie Dolnej Wisły zacznie się winobranie. Do zbiorów stanie kilka osób. Wystarczy, bo wprawdzie plantacje są trzy, ale tylko ta najstarsza, trzyletnia obficie owocuje. Rośnie tam
350 krzewów
kilku gatunków. Każdy z nich powinien dać dwie butelki wytrawnego wina, ale jeżeli da mniej, rozczarowania nie będzie. - To wino dla nas i naszych przyjaciół - mówi pan Franciszek, współwłaściciel winnicy. To on jest siłą napędową cennych inicjatyw w tym rejonie i przywódcą miejscowych osadników. Jest ich w malowniczej wsi nad Wisłą kilku; przedsiębiorca, lekarz, znana malarka. Przyjechali z miasta, zaczarowały ich wzgórza w dolinie Wisły i już tu zostali. Jedni na stałe, drudzy przyjeżdżają w weekendy. Tu jest
ich mała ojczyzna.
Przyjazna, oparta na miejscowej tradycji i zdrowym jedzeniu. Chcą pić wino z własnej winnicy, sadzić stare odmiany jabłoni, jeść ryby od miejscowego rybaka i po dawnemu smażyć śliwki w kuprowym kotle. Trochę przypominają mennonitów, olędrów, którzy 400 lat temu uciekali z Niderlandów przed prześladowcami i właśnie tu, w Dolinie Dolnej Wisły, zakładali swoje osady. Osuszali bagienne ziemie, zamieniali je w pola, sady i ogrody, wprowadzali na polski grunt rozwiniętą kulturę agrarną.
Współcześni osadnicy też pragną maksymalnie wykorzystać to, co urodzi nadwiślańska ziemia i przekaże lokalna tradycja. Pan Franek zaczął od powideł. - Dowiedziałem się, że miejscowe gospodynie przechowują stare miedziane kotły i pamiętają, jak ich babcie smażyły śliwkowe powidła. Wystarczyło je uświadomić, że potrafią te receptury wykorzystać i jeszcze na tym zarobić, aby stara tradycja przetrwała - mówi. Tradycja nie tylko przetrwała, ale i zaowocowała: „Świętem smażonej śliwki i wina”. Odbyło się tydzień temu na łące pana Franka. Jego znajomi i znajomi jego znajomych (w sumie ponad 100 osób) pili francuskie wino i smakowali śliwkowych powideł prosto z kuprowego kotła, parującego nad ogniskiem.
Za rok będzie im poprawiać humor już nie francuskie, lecz ich własne wino: białe, różowe i czerwone. Winiarze Dolnej Wisły, bo taką nazwę przyjęło stowarzyszenie, które trzej lokalni plantatorzy zarejestrowali w czerwcu, mają swoją siedzibę w prawie stuletniej, dwukondygnacyjnej piwniczce w centrum wsi. Na dolnej będą leżakować wina; jak dobrze pójdzie około 700 butelek w roku. Na górze będzie produkcja. Pomysłem stworzenia własnych winnic zaraził pana Franka
Doktor Wino.
Taki przydomek ma ich nowy osadnik (na razie: weekendowy), chirurg. Produkcja domowego wina to jego hobby. Zgłębiał tajniki winiarskiej sztuki przez kilkanaście lat, ale dopiero dostęp do własnego dobrego surowca dał mu nadzieję na sukces. Jego miernikiem będzie wypuszczenie markowego produktu. - Krzyżówki winorośli, które posadziliśmy jesienią 2008 r., dają szansę powstania dobrego jakościowo wina, porównywalnego z markami europejskimi - uważa doktor Wino.
Sprowadzili mieszańce odporne na niskie temperatury i choroby. - Mamy węgierską odmianę bianca, sprawdzone w Polsce rondo i regenta z Niemiec - wylicza Doktor Wino. Jego wspólnicy twierdzą, że o winie lekarz wie wszystko. Przyszło mu też walczyć w tym roku z chorobami winorośli: grzybem i mączniakiem. - Niestety, bez chemicznych środków się nie obeszło, bo lato było deszczowe - ubolewają winiarze. Struchleli, gdy w maju pierwsze pąki winorośli ściął mróz. Odetchnęli, gdy odrosły i ich praca nie poszła na marne. Słoneczny wrzesień nadrabia straty i winogrona mają w tym roku nadzwyczajną słodycz. Nęcą szpaki, więc winiarze zakryli dojrzałe grona siatką.
Winobranie będzie ręczne, ale do usuwania szypułek mają maszynę. Nabyli też prasę do wyciskania soku.
- Chcemy jeszcze kupić stalowe hermetyczne zbiorniki do fermentacji i przechowywania wina przed butelkowaniem - mówi pan Franciszek i już nie może się doczekać, kiedy pierwsze butelki ich wina trafią do degustacji. - To nie będzie wino na sprzedaż, bo wszyscy, którzy uczestniczą w naszej zabawie, lubią i będą je pić - zapewnia. Miejscowi są tej miejsko-wiejskiej integracji i nowej świeckiej tradycji świętowania nadzwyczaj przychylni, a do tego, by produkowane we wsi wino miało nadzwyczajny smak i urodę przyczyniają się lokalne
krowy i jeden osioł.
Konkretnie oślica o imieniu Tekla, która produkuje naturalny nawóz pod winogrona. Pan Ryszard, jej właściciel (też osadnik) dostał od winiarzy specjalny pojemnik, który służy Tekli za... nocnik. Może nie dosłownie, bo oślica jest młoda i jeszcze nie wie, jak sprostać ludzkim oczekiwaniom. W ten sposób nic się we wsi nie marnuje, za to tworzy się mocna lokalna wspólnota, której tylko pozazdrościć.
W sąsiednich wsiach też powstają winnice. Tylko patrzeć, jak powstanie Winny Szlak Dolnej Wisły na wzór Małopolskiej Ścieżki Winnej, gdzie turyści mogą jeździć od winnicy do winnicy i degustować wina. Plantacje chętnie zakładają biznesmeni i przedstawiciele wolnych zawodów. Głównie
na Podkarpaciu i w Małopolsce,
gdzie teren i klimat winorośli sprzyja. Winnica powinna mieć minimum 10 arów i leżeć na południowym lub południowo-zachodnim stoku.
Podobno z hektarowej winnicy da się już żyć. Podobno, bo polskie ustawodawstwo dyskryminuje drobnych winiarzy. Ci z zachodniej Europy mogą to, czego nie wypiją, swobodnie sprzedawać. Rozwój polskiego winiarstwa zahamowały administracyjne bariery. Od drobnych producentów wina żądano posiadania laboratorium i celnego składu podatkowego. To pochłaniało 60 proc. ich dochodów i sprzedaż własnego wina stawała się nieopłacalna.
Trzy miesiąc temu ustawę winiarską znowelizowano. Za rok w Polsce będzie możliwa sprzedaż trunku w miejscu jego wytworzenia, a zarejestrowani winiarze mogą się ubiegać o jednorazowe pozwolenie na jego sprzedaż na festynach i świętach wina.
Polska winnicami stoi?
- W Polsce jest ponad 300 ha winnic, z tego większość na Podkarpaciu i w Małopolsce. Liczą one od 10 arów do 2 ha i produkują około 30 tys. hektolitrów wina rocznie. Na założenie 10-arowej plantacji trzeba wydać około 40 tys. zł. Koszt jednej sadzonki winorośli to 8-10 zł, choć niektórzy producenci żądają za atrakcyjny szczep nawet 30 zł. Plantacje chętnie zakładają biznesmeni i politycy. Własne wino z trzyhektarowej winnicy ma Uniwersytet Jagielloński w Krakowie. Uczelniane wino nazywa się „Novum” i zaspokaja potrzeby uczelni - podczas uroczystości i jako podarunek.
- Polacy lubią wino. Tylko w tym roku wydali na jego zakup ponad miliard złotych. Statystyczny Polak wypija rocznie ponad 7 litrów wina i preferuje te gronowe.