Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wieś też jest nasza

Redakcja
Tomek Czachorowski
Mężowie nawet oczekują od nas, że będziemy miały tu swoje życie. Wtedy nas bardziej szanują.

Osiem godzin w pracy, zakupy w supermarkecie, Internet. W weekendy wyjście do klubu, czasem kino, teatr, siłownia. Pięć przystanków z każdej strony bloku albo własne auto na strzeżonym parkingu. Taka miejska codzienność.

Kilkanaście kilometrów za zieloną tablicą „Bydgoszcz”, rzeczywistość trochę się zmienia. Jeśli chcesz gdzieś pojechać, wsiadasz na rower i to nie dlatego, że taka jest moda. W sklepiku na rogu pani skrupulatnie notuje w zeszycie sumy, dla tych, którzy biorą na krechę. Większość osób prowadzi gospodarstwo rolne. Wszyscy się znają i po każdym „dzień dobry” rozmawiają jeszcze przez kilka minut. Na tablicy w centrum miejscowości wisi informacja o szczepieniu psów i dużej, organizowanej przez lokalne gospodynie, imprezie z okazji Dnia Matki.

OD PONAD PÓŁ WIEKU

W gminie Dąbrowa Chełmińska między Bydgoszczą a Toruniem działa dziesięć kół gospodyń wiejskich. Longina Tomczyk, obecna sołtys Gzina, do swojego koła wstąpiła w latach 50. - To już ponad pół wieku, koła się zmieniały, gospodynie się zmieniały, zostałam ja - komentuje. - Mam 74 lata. Od 30 lat jestem przewodniczącą Gminnej Rady Kobiet i koła w swojej wsi. I wie pani, co mi tu mówią? Mówią: Musisz być do śmierci. No to chyba tak już zostanę.

Zdarzały się momenty, gdy gzińskie koło gospodyń miało przerwy w działalności. Był stan wojenny, ludzie bali się organizować. Ale wszystko wróciło do normy. Obecnie w kole działa 29 kobiet. - Było nas więcej, ale poumierały kobitki, powyprowadzały się. Jakoś tak jest, że te młode nie chcą się zapisywać - dodaje pani Lonia.

Inaczej widzi to Beata Niedziela, 36-letnia przewodnicząca koła i sołtys wsi Czemlewo. - U nas jest trochę więcej młodszych dziewczyn, ale przedział wieku to 30 - 65 lat. Obecnie zapisało się 19 kobiet.

Czemlewskie koło powstało w 1954 roku. Pani Beata pokazuje zapiski i stare fotografie, na których kobiety z jej rodziny uczestniczą w spotkaniach gospodyń. - Babcia opowiadała, że w tamtych czasach kobiety co tydzień organizowały zabawy w naszej Dolinie Miłości. Na drzewach zawieszano lampiony, w dole grała orkiestra, a ludzie tańczyli - wspomina. - Mam też zdjęcia mojej prababki, jak uczestniczy w kursach kroju i szycia. Działo się. Teraz u nas też się dzieje.

PRÓBUJEMY

Dzień Dziecka, Dzień Kobiet, świętojańskie noce, babskie lato, wystawy - te i inne imprezy dla mieszkańców wsi, organizowane są przez kujawsko-pomorskie koła gospodyń wiejskich. Panie wyjeżdżają też na jarmarki ze swoimi wyrobami. - Trzy razy z rzędu byłyśmy na podium w konkursie na lokalną markę - wspomina Beata Niedziela. - Doceniono nasze ciasto orzechowe z sadzonym jajem, masło swojskie, a w zeszłym roku kluchy ziemniaczane. Potem te nasze produkty są w folderach reklamowych regionu, a panie dostają fajne nagrody do domu.

Członkostwo w kole wiąże się z jedną roczną składką. Panie spotykają się, kiedy jest taka potrzeba. - Wysyłam SMS-a, maila czy osobiście powiadamiam i wtedy się widzimy - tłumaczy pani Beata. - To nie jest nic aż tak zobowiązującego. Wiadomo, że każda ma swoje sprawy.
Niektórym dziewczynom koło gospodyń wiejskich kojarzy się jednoznacznie - ze starszymi kobietami w fartuchach, które pieką placki i plotkują. - Gdyby ktoś wymyślił teraz lepszą nazwę, to od razu byłoby inne spojrzenie - stwierdza przewodnicząca z Czemlewa. - My tu po prostu próbujemy sobie jakoś to życie zorganizować, bo tutaj kobiety często mają tylko swoje domowe obowiązki i w ogóle nigdzie nie wychodzą. A z nami mogą coś zrobić, poczuć, że wieś też jest nasza.

KTO INNY?

Co mogą robić? Np. co miesiąc jeździć do kina, do Bydgoszczy. Zimą kilkanaście pań z Czemlewa skrzyknęło się i zorganizowało takie cykliczne wycieczki wynajętym autokarem. - Wiadomo, że sama to żadna z nas by do tego kina nie pojechała i miałaby milion wymówek - dodaje pani Beata. - A tak to zawsze jakaś rozrywka już zaplanowana. Jeździła z nami pani, która trzydzieści lat nie była w kinie. Ostatni raz poszła z mężem jak wchodził na ekrany film „Walka o ogień”. Na początku pytała nas, jak się zachować. Jak tylko seans się zaczął, to opadły emocje i już dobrze się bawiła.

Dwa lata temu pani Beata zorganizowała w świetlicy aerobik dla kobiet. Zdarzało się, że przychodziło czterdzieści pań naraz. Najstarsza uczestniczka miała 60 lat i radziła sobie lepiej niż niejedna trzydziestka. - Jak się chce, to wiele można tu zrobić. Kobiety spotykają się też na rowerach, nordikach, są aktywne. Tylko, że takie rzeczy łatwiej organizować nam przed wiosną, bo potem rodziny mają więcej pracy na gospodarstwie.

- Wszystkie my tu się znamy - dodaje pani Lonia. - Jak u nas jednej spalił się dom w pożarze, to robiłyśmy, co się dało. Tapczany, pokoje, wszystko świeżo wybudowane spalone, a tu troje dzieci. Wiadomo, że my pieniędzy nie mamy dużych, ale żeśmy jej dołożyły kilkaset złotych na pierwszą pomoc.

Potwierdza to pani Beata. Koło czasem służy jako grupa wsparcia. Bywa, że wystarczy rozmowa o problemach, bolączkach w domu. - Radzimy sobie na tyle, na ile potrafimy. Bo kto inny nam pomoże?

NAM SIĘ NALEŻY

Wiele kobiet, mieszkających obecnie w Czemlewie, przeprowadziło się tu całkiem niedawno z miasta. Wspominają, że wcześniej zwykle wracały z pracy do mieszkania w bloku i tyle. Czasem tylko wyjście do klubu czy rozmowa z koleżanką. Tu na co dzień mogą spotkać się z sąsiadami, mieć wpływ na życie, które toczy się dookoła. Kto by w mieście pomyślał, że można zaangażować się w organizację imprezy typu Sołtysiada i spotykać się dwa razy w tygodniu na próbach skeczy, które chce się zaprezentować na scenie?

Nie wszystkie jednak czują, że to im się w ogóle należy. Pani Beata wskazuje, że często mają z tym problem kobiety starsze, przyzwyczajone do tradycyjnego podziału obowiązków.

- Mieliśmy jakiś czas temu dużą imprezę dla kobiet, na której radni z Urzędu Gminy nam usługiwali do stołu, w fartuchach, czapkach kucharskich. Śmiesznie było - wspomina. - Zaprosiliśmy kabaret z Bronisławia ze sztuką „Klimakterium”, taką typową dla kobiet. Impreza była przewidziana do godziny 24, a o 20 już część z pań zaczęła się zbierać do domu. Pytałyśmy, czy coś się stało? Odpowiadały że wszystko w porządku, ale mąż siedzi sam w domu, więc gdzie ja tu będę się bawić One czasami jeszcze tak czują, że nie powinny. Nie biorą pod uwagę tego, że ich mężowie wychodzą codziennie do pracy, mają przerwy, rozmawiają z ludźmi, nawet droga pociągiem to już jakaś rozrywka. A one siedzą non stop w domu. I nie mieści im się w głowie, że ten jeden wieczór, raz na jakiś czas może być tylko dla nich.

Czasy jednak się zmieniły i młodsze dziewczyny z Czemlewa wiedzą to dobrze. Większość z nich pracuje, uczy się w szkołach zaocznych. Musiały wciągnąć swoich mężów do prac domowych. To już nie jest ten stereotypowy podział ról. - Myślę, że mężowie nawet oczekują od nas, że będziemy miały tu swoje życie - dodaje pani Beata. - Wtedy nas bardziej szanują. Jak kobieta sobie pozwoli wmówić, że ma siedzieć w domu i nic jej się nie należy, to potem jest tak traktowana. A mężczyzna z czasem przestaje czuć, że ma przy sobie partnerkę.

NA NASZYCH BARKACH

Inne, dawne czasy wspomina pani Longina. Pamięta dobrze, gdy żadna kobieta we wsi nie szła szukać pracy, bo było jej wystarczająco dużo na gospodarce. - Jak byłam z pierwszym dzieckiem w ciąży, to z brzuchem jeszcze snopki wiązałam. A zanim urodziłam najmłodszego syna 14 czerwca, to w Dzień Dziecka jeszcze miałam 25 ton węgla do zwalenia w piwnicy. Jak sadziliśmy półtorej hektara tytoniu, a pani pewno nie wie, ile przy tym jest roboty, to dzieci też musiały pracować. Teraz to mi mówią: Mamo, ty nas wykorzystywałaś (śmiech). Ale nie wyrabialiśmy. Z czego byśmy żyli? I nie było tak, że dziecku nic nie można kazać, jak teraz.

Pani Longina wychowała pięcioro dzieci. - Taka nasza wieś, jakby pani się przeszła dawniej, to tu pięć, tam siedem, gdzie indziej jedenaście dzieci. A dzisiaj? Ludzi nie stać. Ale kobiety choć mniej dzieci chowają, to i tak mają wszystko na swoich barkach.
Na wsi trzeba wszystko „oblecieć”. Na dodatek, jeśli praca jest tylko z gospodarki, to wcale nie ma co miesiąc pensji. - Ja wiem, że taka pani, co pracuje w mieście i ma co miesiąc pieniądz, to ona też utrzymuje rodzinę. Ja nie powiem, broń Boże, że ona ma lekko i nie ma co robić. Bo mąż napracowany - to telewizor i leży, a kobitka wróci z pracy i musi ogarnąć dom. Ale mają na przykład te supermarkety, gdzie mogą dużo tańszego jedzenia kupić. My musimy wyprodukować sami.

CHAŁUPA SIĘ WALI

Przewodnicząca z Gizina mówi krótko - pracy na wsi nie ma. - Nasze rolniki to utrzymują się ze sprzedaży swojej ziemi. U nas ta wieś jest piaskowa, licha, lasów dużo, nie ma co sadzić - martwi się pani Longina. - Wszystkim jest ciężko. Kobiety poszłyby pracować, bo one wiedzą, że muszą sobie radzić i rodzinę trzymać razem. Ale często nie mają gdzie iść.

Kiedy Pani Lonia wyszła za mąż i przyszła na gospodarstwo męża, miała 18 lat. Jej teściowa, która wcześniej doglądała wszystkiego, była już schorowaną siedemdziesięciolatką. Wszystko, co miała przed sobą, to dom w ruinie. - Musiałam to odbudować - wspomina. - Mąż w chorobie przez 10 lat, potem umarł. Moje rodzeństwo przyjeżdżało czasem do pomocy, ale tak to sama wszystko robiłam, z dzieciakami. Nie miałam ubezpieczenia, a one chorowały, więc zatrudniłam się jako woźna w szkole. Przepracowałam tam później 22 lata. Dyrektor na początku się dziwił, że ja z gospodarki do szkoły chcę iść. Powiedziałam mu, że nie mogę wyrobić, chałupa i stodoła się walą, nie mamy z czego żyć. Zgodził się. Ale kręgosłup mi wysiadł i w 1992 roku już przeszłam na rentę chorobową.

Ziemię pani Longina podzieliła między dzieci, obecnie mieszka z córką i nie prowadzi już gospodarstwa. Wie, że nie dałaby rady, szczególnie, że dodatkowych obowiązków we wsi ma bardzo dużo.

GDZIE JA?

Sołtysa wszyscy we wsi znają, choćby dlatego, że muszą przychodzić do niego płacić podatki. Można to zrobić przez Internet, ale w Gzinie nie wszyscy jeszcze mają komputery. Jak jest możliwość, to pani Lonia jeździ do mieszkańców rowerem, tak samo jak na spotkania z członkiniami koła.

- Na te wszystkie sprawy urzędowe czy zebrania to też rowerami jeździmy. Mnie może i by było jakoś stać kupić samochód, ale nie mam prawa jazdy. Jak żeśmy gospodarzyli, to było bardzo ciężko - wspomina kobieta. - Syn dorósł, chciał prawo jazdy, potrzebne też było na ciągniki, no to zrobili. Dużo nas to kosztowało. Gdzie to wtedy człowiek pomyślałby, że kiedyś moglibyśmy mieć samochód. Teraz to inaczej, jeszcze się dzieciak nie urodzi, a już samochód na niego czeka.

Kobieta pamięta kurs prawa jazdy, organizowany w szkole, w której była woźną. - Kobitki jeździły po boisku. To była okazja, ale dopiero co kupiliśmy traktor, synowi dałam na motór, no to gdzie ja? Żałuję, bo pewnie do dziś bym jeździła.

Pani Beata prawo jazdy zrobiła po urodzeniu dziecka i teraz nie wyobraża sobie żyć bez tego. - Dzięki temu mam pewną niezależność. Namawiam też panie od siebie z koła, żeby zapisywały się na kurs, dwie już mi się udało. Niektóre mogą jeździć, bo kończyły szkoły rolnicze, a tam był obowiązek. 20, 30 lat nie siedziały za kółkiem, ale jeżdżą. Dla nich wystarczające jest już to, że pojadą na zakupy, do gminy. Rowerem jednak jest ciężko, czasem zimno, czasem też coś boli.

DOWIADUJEMY SIĘ

Mobilność pomaga pani Beacie załatwiać wiele spraw dla swojego koła. Obecnie starają się, by założyć stowarzyszenie. Wtedy będą mogły pozyskiwać fundusze unijne. Na razie mogą zwrócić się jedynie do Gminnej Rady Kobiet lub sprzedać na festynach coś, co same wyprodukują. Przeszkodą może być urząd skarbowy, jednak - jak zapewniała urzędniczka na szkoleniu w Przysieku - jeśli sprzedaż jest okazjonalna, czyli do 6 razy w roku i odbywa się na imprezach okolicznościowych integracyjnych, a nie masowych, to można.

Beata Niedziela podkreśla, że wszystko szłoby sprawniej, gdyby przy urzędzie czy domu kultury był ktoś, kto pomógłby załatwiać formalności związane z założeniem stowarzyszenia. - Są panie, które to wiedzą, ale może nie umieją do nas dotrzeć. A takie fundusze na działalność czekają i szkoda, że się marnują. W urzędach to nas raczej zniechęcają. Najlepiej, żebyśmy nic nie chciały, bo to dużo załatwiania. U nas wiele kobiet by zawiązało takie stowarzyszenie, ale wszystkie jesteśmy trochę zagubione. Kiedy jakaś pani słyszy, że trzeba po sądach jeździć, to od razu jest przerażona. Ale powolutku się dowiadujemy i w końcu nam się uda.

TAKA NATURA

Co by się zmieniło, gdyby było więcej pieniędzy? Beata Niedziela po pierwsze wymienia remont miejsca, w którym się spotykają. Longina Tomczyk wie, że też mogłaby dużo zrobić. - Ja pani powiem, jestem społecznikiem od młodych lat. Wszędzie byłam, najpierw ZMP, w komitecie, potem się ożeniłam i dzieci były malutkie, to przerwa. Ale teraz stale się angażuję i ludzie mnie w tym widzą. Taka natura. No i mogłybyśmy z paniami tu dużo więcej robić, bo ile my możemy za tę nasza roczną składkę?

Mimo trudności, nie można powiedzieć, że panie z kół źle sobie radzą. Pani Beata podkreśla, że wszystko idzie zrobić, jeśli się chce. Załatwić transport, uporządkować sobie teren czy zorganizować boisko dla dzieci z pomocą mieszkańców.
Na podobne wsparcie u siebie też może liczyć pani Longina. Kiedy mieszkańcy lokalnych wsi się zbiorą, są w stanie zdziałać cuda. Wiedzą, że robią dla siebie. - A z kobiet schodzi chociaż część odpowiedzialności - dodaje. - Bo to też nie może być tak, że one same muszą mieć wszystko na głowie. Od tego tu wszystkie jesteśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!